Wednesday, 19 December 2012

(38) (nie)użyci

Nadziwić się nie mogę, że gdzie bym nie mieszkała, tam spotykam nieużytych. W Polsce A i B, w Brukseli, na Sanżilu, a nawet w autobusie pomiędzy tymi dwoma miejscami. W Łapach wiadomo było od urodzenia, od kogo można coś pożyczyć, a do kogo lepiej nie zwracać się o przysłowiową szklankę herbaty na starość, chociaż stara nie byłam jeszcze, ale matuś mówiła od razu, że nawet lepiej, bo nie muszę sprawdzać, że tacy i owacy nie dadzą, nawet jeśli tej mojej starości dożyją. Gadania było o tym tyle, że myślałam już, że to tylko Polacy tak potrafią, a tu dziś kolejna niespodzianka: Belgowie też! I to nie tylko ci z Sanżila, gdzie czasami łatwiej o obcokrajowca, np. Polaka, co by mogło tylko potwierdzać to, co opisałam, i cała pisanina by była na nic, lecz nawet ci z innych dzielnic, jak np. z Forestu, czyli lasu dla ułatwienia.
Przyszedł Stefan i mówi, że chodził dziś po sąsiadach, by usunęli auto z miejsca parkingowego pod blokiem, gdyby tam stało oczywiście, bo zazwyczaj nie stoi. Stefan jest estetą, mieszka bogato na swoim i zamówił sobie nową bibliotekę. A że chciał, by chłopakom od noszenia mebli było łatwiej, to przeszedł się po sąsiadach, podobno sympatycznych, że hej, nawet do tego stopnia, że mają sympatyczne psy. Ale psy to tylko zmyłka, bo sąsiedzi, mimo że auta akurat odjechały w siną dal, wcale ale to wcale nie okazali się wyrozumiali dla pleców chłopaków z Romanii (którzy stosują doping cenowy i są tańsi pod względem przeprowadzek od Polaków B nawet) i zaczęli kręcić, że miejsca są im potrzebne, bo co, jeśli nagle przyjedzie tatuś? Papa, czytaj: pa-pa? W końcu święta za pasem, proszę, jacy rodzinni...Stefan patrzył na nich jak na wariatów,  w końcu chodziło o zwykłe ludzkie użyczenie na pięć minut, ojce mogą poczekać, ale nie wyszło. Nieużyczenie wyszło za to, jak w Łapach zupełnie, mimo że sąsiedzi jak najbardziej niepolscy. I to mnie dziwi bardzo, ale potwierdza też, że Polska od dawna jest w Europie, a nawet w awangardzie! Miłe i to.
A potem poszło w drugą stronę, bo Stefan posilił się u Adriana rodzimą strawą i przyniósł kapustę. Ana sceptyczna od razu była, jak zobaczyła, że to w worku, pakowane, konfekcjonowane, jak też słyszałam, ładne słowo;  nic dobrego nie mogło z tego worka kapuścianego jednak wyjść, jej zdaniem i moim od razu też, jak zobaczyłam jej minę. Mimo że Roman prosił, by dała szansę bezbronnej kapuście, Ana Martin zapakowała Iwonka do wózka i wio oddać kapustę do polskiego sklepu, bo nie lubi, gdy marnują się możliwości zrobienia dobrego uczynku, czyli w tym wypadku oddania kapusty potrzebującym na bigos czy pierogi; u nas od razu zostało zapowiedziane, że takie dania się nie pojawią. 
I tu Anę spotkała niespodzianka, bo wchodzimy grzecznie i mówimy, że mamy kapustę, chętnie się podzielimy. Kolejka polska na wskroś patrzy na nas jak na dwie wariatki, tzn. głównie na Anę, bo ja się przezornie schowałam za wózek, czego ta Ana chce, badają wzrokiem, czy to za darmo i czy wypada brać, bo co powie reszta? Moment niezdecydowania, walki wewnętrznej i w końcu jedna z pań wydusza z wydętymi wargami: phi, co nam po napoczętej kapuście! Użytej czyli. Przysięgam, że nie była użyta, a teraz nawet stała się nieużyta wręcz!
Paniom zrobiło się lżej, bo odpadł problem moralny, można było nadal kupować na święta. Ana natomiast obdzieliła blondynę tym swoim rozbawionym wzrokiem, którym patrzy na tych, co niespełna rozumu, niech ma za swoje! I poszłyśmy do domu, gdzie Roman się tylko uśmiał, bo miał dowód, że nadskakiwanie obcym nie ma sensu. Czyli nieużycie wygrywa jednak.


No comments:

Post a Comment