W wakacje dobre jest to, że gazety robią się jakieś do życia i jest co poczytać. Nawet w tych niekolorowych, codziennych, drukowanych na byle jakim papierze, a nie na takim ładnym, jak moje czasopisma, w większości przypadków niestety raczej niedostępne u Martinów, chyba że się uda coś przemycić od Adriana czy Pawła pod jabłkami z kraju albo ktoś podrzuci coś wyczytanego. Ale w wakacje, jak pisałam, nudą nie wieje nawet od tych nudnych. Weźmy na warsztat taki Lesoir, w wymowie lesłar, ale to nie jest to, co by mogło przyjść na myśl, tylko wieczór. Choć ukazuje się rano. Pytałam Any, i ona mówi, że tytuł nie musi mówić prawdy, bo jak ona była mała, dawno temu, to Wieczór wrocławia ukazywał się we Wrocławiu po południu, albo nie ukazywał w ogóle, na to Roman, a i tak to nie szkodziło nikomu, dopowiada Ana, bo lubi sobie zamknąć rozmowę.
Le soir, a nie lesoir, jak zdążył poprawić Roman, choć napisałam praktycznie bez błędu, ma teraz taką fajną stronę z ciekawostkami. Ana Martin twierdzi, że to dlatego, że sezon ogórkowy, ni w pięć ni w dziewięć to mówi, bo sezon na ogórki właśnie trwa, ale zapisuję. W każdym razie na tej stronie napisali dziś nie o ogórkach, ale też w tym temacie, mianowicie o jabłkach. Że nie tylko na Sanżilu czy w całej Brukseli ogólnie nie ma już rodzimych jabłek (no bo tu sadów naprawdę niewiele), ale i że w kraju Belgii też już nie ma jabłek belgijskich. Hmm. To ci dopiero. Myślałam, że w sklepach może wszystkiego brakować, ale jakieś jabłko w warzywniaku to się przecież zawsze znajdzie? Tak matuś opowiadali o komunie, że właśnie nic nie było do jedzenia, tylko ziemniaki i jabłka. To na czym by oni w tej Belgii przeżyli?
To ja znalazłam i przetłumaczyłam na nasze tę informację, ale komentarz należał już do Any. Że po pierwsze co to znaczy, że nie ma już belgijskich jabłek? Belgijskich gatunków, czy też tych jonagoldów i innych delicjuszy, co to się wszędzie rozpanoszyły, sztuczne to takie, jeść się nie chce.
I już czy jeszcze? Że jeśli już, to przecież bardzo dobrze, że ich nie ma, najwyższa pora, by w sierpniu wreszcie zacząć sprzedawać nowe, a nie ciągle te zapasy i zapasy jeszcze z ubiegłego roku. Pryskane to i leży nie wiadomo gdzie, a potem nie daj Boże je to na przykład taki Iwonek. Ze smakiem.
Jeśli jeszcze, to chyba redaktor się nie wywiedział, co i jak, bo gołym okiem widać, że są młode jabłka. Wszędzie, nawet w parkach. Po drugie, że sami chcieli, to i nie mają już normalnych jabłek, i że co gorsza, Ksenia, teraz ta moda przyszła nawet do Polski, czy w Łapach też już normalnego jabłka jak z dawnych lat nie doświadczysz? Nie uświadczysz, znaczy się? Nieśmiało mówię, że nie wiem, jak powinny smakować jabłka z dawnych lat, bo ja jestem przecież o całe pokolenie młodsza od Any i Romana, nawet mogłabym być ich córką, na co Ana dziwnie patrzy i mówi: co to, to nie, istnieje jeszcze zdrowy rozsądek. No nie wiem, tak sobie myślę, Roman też dziwnie patrzy. Ana nie widzi naszych min, tylko jak natchniona wraca do jabłek i wykłada dalej, że ona i tak belgijskich jabłek nie lubi, nawet , jeśli by to były belgijskie gatunki, tak zawczasu nie lubi czyli, bez próbowania, ona tak ma; lepsze polskie, z Łap je chyba nawet Ksenia wożą, co nie? Są tam u was jeszcze jakieś sady? Może na wschodzie kraju, co daje też wschód Europy, jest normalniej?
Bo ja, tak Ana, lubię kwaśne twarde jabłka, Iwonek też, nie ma wyboru a Roman nie, choć ma wybór niby, ale akurat on żadnych nie lubi. No i to Anie przypomina, że trzeba kupić jabłka. W polskim sklepie oczywiście, do Pawła dowożą w czwartki, to kto pójdzie? Tylko spytać, czy twarde? I pomacać, nie wierzyć na słowo, mają być z Polski, nieoszukane! No bo belgijskich nie ma, słusznie dodaje Roman i wstaje, bo na niego padło. Jabłko od jabłoni.
No comments:
Post a Comment