Nowy rok szkolny, tak więc pomyślałam sobie, że warto by się przejechać w rodzinne strony, patrzę, a paszport już dawno nieważny, aż strach pomyśleć, co by było, jakby nagle na autobanie policaj zatrzymała busika do kontroli, a tam ja, czerwona jak pomidor, bo jadę na czarno, jak nie przymierzając w czasach Any i Romana; z tym że oni nie jeździli busikami, bo w ich miastach w Polsce A, szczególnie u Any, gdzie jest taka Polska A, że prawie Niemcy B, jeździło się wielkimi autokarami. Ale praca na czarno tak samo była, efekt jednakowy, czyli miś w paszporcie.
Nie rozumiałam nigdy, o co chodziło z tym misiem, ale odkąd krążę po autobanie ze wschodu na zachód i z powrotem, jak ta fryga wte i wewte doprawdy, to mam dużo czasu i przysłuchuję się opowieściom, a jest czemu, wierzcie mi. No i dowiedziałam się, że w misiu nie chodzi o misia zwierzę, tylko o misia pieczęć, jaką policaj lub polis wbijała w paszport, jak nakryła kogoś na nielegalu. Trzeba było się zabierać do kraju, na chybcika udawać, że się gubi paszport, no i znów w komitet kolejkowy uderzać, by wyjechać, znów miś, i tak się to kręciło przez całe lata 80.i 90.
Ale w latach 90. to już było inaczej, wtrąca się Roman, bo już byliśmy nie w komunie. CZy nie za komuny? Nie wiem, dopiero się urodziłam, po komunie już; mam czasami wrażenie, że Martinowie naprawdę myślą, że ja też jestem z lat 70., a przecież wyglądam o wiele lepiej od nich.
Wracając do paszportu, to już miałam iść do ambasady, a tu jak nie spadnie na mnie njus! U Adriana się dowiedziałam, podczytałam na stojaku, jak stałam do kasy ze słoikiem. Małym gerberem, a nie dużym, dla ścisłości. Nie wierzyłam, że to możliwe, że nasi aż tacy zdolni, ale wiadomość z gazety napisanej po polsku, tak więc nie to, że coś pokręciłam z przekładem, polski to jeszcze znam, a nawet lepiej, niż kiedyś, Ana Martin pilnuje, bym się nie wynarodowiła. Biorę więc gazetę, nie płacąc za nią jednakże, a tam stoi jak bawół, że w Brukseli, w mieście chyba, a nie na Sanżilu, kradną komputery. Też mi wielkie info, normalka...no ale tam piszą, czytam własnoręcznie, że tropy prowadzą do ambasady. I to jakiej! Której! Naszej własnej polskiej właśnie! I miejscowy polis wziął się do roboty, więc zdaniem Any Martin to jeszcze potrwa, bo chyba polis ma też inne rzeczy do roboty, niż szukanie komputera w polskiej ambasadzie? Toż to mógłby być międzynarodowy skandal nawet, pomyśleć, że tak blisko!
Mam teraz zagwostkę, co robić? Bo z jednej strony cni mi się do Łap, ale z drugiej przecież nie pójdę do ambasady, żeby od razu się stać zaaresztowana. To by było naprawdę pierwszy raz w życiu. Choć nie wiem w sumie co gorsze, czy jeszcze głupiej nie byłoby pójść po paszport i od razu dostać w środek dorodnego misia? I co by się stało z Iwonkiem, kto by gerbery kupował?
No comments:
Post a Comment