Zrobiłam tak ostatnio w kwestii jeżdżenia po Sanżilu i okolicach i wina moja naprawdę żadna w tym, że dziś uczynię znów. O dzieciach będzie ponownie. Nie, nie będę już kreszować ani skreczować kreszem, którego to słowa z kategorii muzycznej mnie nauczył Roman, tylko maternalizować. Matki od razu czujnie wyczuwają: na tapetę wjeżdżają maternele.
Zwane także szkołami, co jest łatwym tłumaczeniem ze słowa ekol, które z ekologią i bjo nie ma jednakże nic wspólnego. Zaraz zaraz Ksenia, wtrąca swoje trzy grosze Ana, jak to nie ma? Z naturą maternele i ekole mają bardzo dużo wspólnego, przede wszystkim pod względem zostawiania wszystkiego, w tym głównie brudu na dzieciach, w stanie naturalnym, do czego niejednokrotnie dochodzi wartość dodana w postaci niemycia rąk, nieubierania zawieruszonych czapek i kurtek, spania w zabłoconych butach oraz absolutny hajlajt, by zacytować Anę: wszy.
Jak to wszy, pytam nieco wstrząśnięta, bo chociaż owszem, zakosztowałam w dzieciństwie ich obecności, to było to w końcu w Polsce B, daleko od zachodu, gdzie od mydeł, szamponów, perfjum i innych takich zapachów aż głowa boli? Ano wszy, powtarza Ana. Wszy przedszkolne i szkolne, ekolo na całego, to coś, czym zachód, jak się okazuje, zdecydowanie mógłby wygrać każdą wojnę ze wschodem. Wystarczyłoby przejść się po kilku sanżilowskich, ikselskich i pobliskich przybytkach, i ładunek gotowy, śmieje się Ana.
O rany, dziwię się, to znaczy, że one są wszędzie? Że jeśli nie z kreszu, to trafią do nas za rok z ekola? Nawet zakładając, że fryzura Iwonka nadal nie będzie się składała ze zbyt wielu włosów? No, pewnie tak, kiwa głową (czystą chyba) Ana. Warto się przygotować. to pewne. To znaczy tylko my, Ana i Ksenia, bo Romana akurat natura zwolniła z tego zmartwienia, i to wcale nie dlatego, że on taki ekolo. Po prostu nie reprezentuje sobą interesującego terenu dla wszy i już, i myślcie, co chcecie.
No ale ekole to nie tylko brud, Ksenia, nie demonizujmy, Ana chyba się nieco przestraszyła mojej miny. Owszem, to podobno na początku trochę przeraża, ale po początkowym szoku może przecież być tylko lepiej. I to jest zdecydowany pozytywny plus, rozchmurzam się. Za trochę brudu gratis dzieciaki dostają przecież równie darmowo francuski albo ten drugi dialekt, do tego kontakty z młodzieżą z całego świata, nie tylko Polski. Ba - Polaków wcale nie musi być najwięcej, i zazwyczaj nawet nie ma, jeśli wierzyć moim obserwacjom. Co chyba ogólnie jest fajne, przynajmniej na podstawie dwóch wakacyjnych miesięcy doświadczeń z Łap i oglądania tiwi. Zdecydowanie pora na trochę belgijskości i sanżilowskiego smrodku.
Nie przesadzajmy, zgadzają się zgodnie Roman i Ana, obecnie walczący z chorobą antyżłobkową, a Ana nawet wirusem odkreszowym, i uspokajający się w ten sposób, że Iwonek daje radę w imersją fransez. Takie życie. Trzeba gdzieś chodzić. Ale jakiś tam problem z ekolami jest, skoro ostatnio nadszedł na te łamy apel, cytuję, czcionki też oryginalne: Czy znacie w Brukseli dobre, czyste przedszkole prywatne? Takie w polskim stylu :-) Bo wiem, że są takie, ale koszt powyżej 1000 EUR.
Czy istnieją placówki, gdzie koszt jest akceptowalny i jakość też?
To i siedzę od dwóch dni i głowię się, jak tu nie popaść znów w tematyczność. Mono lub inną. Jak mam się przed nią uchronić, skoro wszyscy tylko o tym jednym w mono kółko? Szkoły i kresze, może po wrześniu minie? Taka sezonowa epidemia przed atakiem grypy. Takie czasy, że jak choroby, to albo mono, albo wszy od razu.
No comments:
Post a Comment