Nie masz ci po prostu czekolady nad grimonpona, nie masz po prostu, i to nie dlatego, że to jakieś Ukle. Kto się nieco zna na Brukseni, wie przecie, że to praktycznie Fore, a może nawet Sanżil.
Czyly żaden luksus, dodajmy. W dzien bez samochodu to się tam można zapuścić, jak się na stibie nie zna i map czytać nie umie, a dziki pies w ajfonie akurat zamarł.
Ale żeby tam jechać? Po czekoladę do tego? Kto to wie o nim?
Ana wie, to i ja wiem. Sąsiadka wie. Roman wie.
Starczy więc.
O właśnie, starczy, a nawet starzy, też wiedzą, przypomina se Ana. Wiecie, co to się tam w piątek zdarzyło, jak żem karmiła w tych 18 stopniach, bo taka temepratura może panować maksymalnie w tym lokalu?
Ano zdarzył się klyjent, brawo tak.
Wchodzi, szura nogami. Jak do siebie wchodzi, panisko, drzwi nie zamyka, mimo że proszą, by te 18 stopni zaczymać w środku. No nic.
Bez silwuple prosi o balotan, co to jest zwykłym pudełkiem czekoladek, tylko tak się fantastycznie zwie, o mały balotan prosi, narzekając, że drogo.
A jak ma być, rwie się do odpowiedzi Ana, skoro to wszystko za ścianą robią, ręcami własnymi, rozumiesz pan, ile to roboty, chciałoby się krzyknąć?
Nikt nie krzyczy jednak.
Sytuacja się za to rozwija. Bo oto balotan wybrany i miła, za miła pani, pyta: czy coś jeszcze?
I tu klyjent, dotąd niezbyt żwawy, ożywia się i wprost pyta: a co może pani jeszcze zaoferować?
Ana dębieje. Wiosna zamiera i paczy na dęby za oknem. Pani nieruchomieje.
Sekunda niepewności.
Pani wraca uśmiech. Sztuczny i wściekły. Zatacza ręką krąg i pyta: czekolad u nas nie brakuje. Czy czegoś sobie pan życzy?
A stary, że zaejdżuję z wściekłości za Aną, niespeszony zupełnie: E, to - to nie. Kiedyś to były czasy. Kiedyś to kobiety miały coś do zaoferowania. Rozumie panna? Bo madmłazel leci?
Pani udaje, że nie rozumie.
Ana rozumie i nie udaje nawet.
Wiosna nie słucha, uff.
Pan płaci i wychodzi.
Ekspedientka przeklina. Na głos
Ana przeżywa.
Ja wzdycham.
No comments:
Post a Comment