Tuesday, 10 December 2013

(102) dyskrecja

Roman uprzedził mnie, że Ana Martin krzywi się od rana. Wszystko przez dyskrecję. Nie lubi jej ani co rusz, nie mam pojęcia, co tu jest do lubienia co prawda, ale ta nasza Ana, nigdy z nią nie wiadomo, co będzie. Oj, ale wy jesteście, oprotestowuje nasz bunt i zimową rewolucję domową Ana, wszystko przeciwko mnie; chodzi mi o to, jak ktoś mówi o kimś albo o czymś, że jest dyskretne. I nie dyskretne nawet, ale diskret. Bo po polsku to mi wcale, ale to wcale nie przeszkadza, jak ktoś jest dyskretny. Nie to, bym sama była taka przesadnie; o proszę, Ana składa samokrytykę, co ja pierwsze słyszę. Ha, zdarza się nawet najlepszym, docina Roman, kto jak kto, ale ty Ana słyniesz z dyskrecji, tej polskiej, to fakt...
Ani z polskiej, ani z belgijskiej nie słynę, to znaczy francuskiej, po francusku właściwie, bo mi się źle kojrzy z przebiegłością, knuciem czegoś na boku albo w zanadrzu ducha, brrr. Bo też zawsze, jak słyszałam, że ktoś jest diskret, to znaczyło, że sam siedzi i coś tam kombinuje. I nagle było! Na jego lub jej wychodziło. Załatwione szast prast tak właśnie dyskretnie, bez rozgłosu, za plecami, a proszę, dziwnym trafem zawsze z korzyścią dla diskret. To i nie lubię. I rację mam, bo patrzcie oto, co wyszło z tej belgijskiej dyskrecji na planie międzynarodowym. Chyłkiem osiągnęli, co chcieli. Dla nas, samych swoich, tylko kłopot, istny galimatias taki i wichry historii.
Zaczęło się jednak zupełnie od czegoś innego, a mianowicie od sektora rzeźni. I to nawet nie u nas na Sanżilu, bo tu mięso halal i zwykłe tylko sprzedają, natomiast na Anderlechcie, nieco za nami, tam te biedne zwierzaki tłuką w abatłarach. Kiedyś znaczy się, póki ich emigranci nie wykończyli. Ekonomicznie i gospodarczo. Bo oto okazuje się, że na Anderlechcie to się normalnie już nawet nie opłaca zabijać. Bo za drogo wychodzi, gdyż taniej jest w Niemczech. Nie no naprawdę, czy ja dobrze słyszę? Ale też nie dlatego, że Niemcy tak tanio biją, choć pewnie by potrafili. O nie - w Unii nawet w Niemczech bezkarnie mogą zabijać obcokrajowcy, w tym Polacy. Jak biją taniej, to Niemiec sprzedaje taniej do Belgii, gdzie wszak mieści się Anderlecht. No i wychodzi na to, że w abatłarze nagle się nie zabija. Tak dłużej być nie mogło. 
Belgia wzięła się więc do dyskretnej roboty i dyskretnie porozumiała się z innymi krajami, gdzie nagle też zrobiło się za drogo. Nie tylko przez krowy i świnie, ale także przez ciężarówki oraz hydraulika, ale nie byle jakiego, tylko słynnego hydraulika z Polski. Tego z plakatów sprzed lat, pamiętasz Roman? Taki blondyn, model tak naprawdę. No, coś tam było, skrobie się w głowę, bo przecież nie we włosy Roman, no i co z nim? To, że z kolei we Francji za drogo im wychodzi, jak Polak grzebie w rurze. Albo Rumun, albo Bułgar nie daj Boże, tu jeszcze dochodzi problem wiary. Oczywiście jakby za darmo grzebał, to by było lepiej, ale oni chcą ubezpieczeń i socjalu! To się w zachodzniej głowie nie mieści. 
Hiszpan z kolei, też katolik, nie lubi za to, jak mu nasi prowadzą kabotaż. Co to, pytam? Też nie wiedziałam do wczoraj, przyznaje się Ana. Transport, bardziej po ludzku tłumacząc. Znów Polak za tani wychodzi, nic to, że zmordowany po takiej trasie z Przemyśla musi być, że hej. Ważne, że nie swój. Nie będę już nawet mówiła o budowlańcach, bo to jeden wielki problem. No i konieczne było dyskretne rozwiązanie. Wybory idą w końcu.
I co, dopytuję? Koniec, bratku. I siostro. Nie będzie już wolnego przepływu. Gdzie? Na granicach. A był, pytam? Pracowników, chodzi mi. To taka metafora. Prawna. Że niby jest równość i można se pracować, gdzie się chce, bo wszyscy tylko na nas czekają. A nie? Nie. Dyskretnie to sobie na nowo spisali i rozwiązali. Idzie nowe, Ksenia, że zdradzę ci sekret. A to ci sakre sekre, niech ich, dodaje po namyśle, a ja wolno przepływam przez granicę pokoju po słownik.

No comments:

Post a Comment