Doszło do moich uszu, że na dworze u polskiej królewny szykują się zmiany. W sumie już dawno powinna była je zarządzić, tak między nami rodakami napiszę: co to, jakiś Belg ma nam, Polakom, dyktować, jak ma wyglądać nasz dwór? Owszem, rozumiem, że u nas chwilowo bezkrólewie, ale że na bezrybiu i rak ryba, jak mawiamy w takich sytuacjach, to choć zamek w pobliżu Sanżila w niczym nie przypomina dobrego, poczciwego Wawelu - albo Wawlu nawet - w chwilach zwątpienia w politykę pozostaje nam tylko on. Zamek znaczy się tutejszy, a w nim królewna.
To pałac Ksenia, ten zamek Twój, choć swoją drogą mało pałacowy i zamkowy, raczej twierdza z kamienia, śmieje się Ana. No tak, twierdza przybrudzona zębem czasu, spalinami i odpryskami z bruku, po jakim niemiłosiernie prują brumbrum samochody w drodze do czerwonego światła. Byle pierwszy. Takie to ma widoki polska królewna z okna pałacozamku. Dobrze, że widoki na przyszłość wyglądają lepiej. Jedzeniowo i ubraniowo.
Wszystko dlatego, że co wóz, to przewóz, co dwór, to nowe fuchy i fuszki. Nie dla każdego oczywiście, nie to, by każdy z ludu mógł sobie ot tak dostąpić zaszczytów. Co to to nie, szczególnie w perspektywie, że zarządza tym wszystkim jedna z nas i zna cię na rzeczy. Mówią, że to ona rządzi zza pleców...kto wie? Najpierw trzeba więc mieć co zaprezentować na dworze. A konkretnie - firmę. Ta firma musi coś produkować albo sprzedawać. I wtedy ma szansę na to, że efekty jej/swojej pracy trafią pod strzechy, mówiąc po staropolsku, ale nie bylejakie, lecz te najwyższej rangi państwowej - pałacozamkowe. I się zostaje furniserem.
Strzechy to tam nigdy nie było, fakt, raduje się jak dziecko Ana. Jeden szczególik: myślę, że wcale nie jest najważniejsze, czy firma ma co zaprezentować. Ważne jest tylko to, czy jest stąd. Z Sanżila? No jak, Ksenia, wszak król króluje wszystkim Belgom, lebelż w liczbie mnogiej, walonkom i flamingom, jak to zwiesz (żartobliwie, mam nadzieję, grozi palcem Ana), to jak z Sanżila? Z całej prowincji i jeszcze więcej, poza nią, z Belgii czyli. To po prostu musi być coś z Belgii, najlepiej z nazwiskiem belgijskim w tytule, co moim zdaniem oznacza, że większe szanse mają nazwiska flamandzkie, bo te francusko brzmiące zawsze wyglądają podejrzanie na przejęte z sąsiedniego kraju. Którego, pytam? No jak którego, Ksenia? Z Francji? a niby dlaczego? No bo się boją dominacji, co przeradza się w nielubienie. Jak wszystkie małe kraje leżące przy dużych krajach. Polska też? Ha, Polska to dopiero na całego ma kompleksy, widać dziewczyno, że dawno nie byłaś w tzw. starym kraju, pora się przejechać busikiem na święta, to poodychasz trochę narodowym powietrzem.
Wracając z dygresji do Belgii, to może i Ana ma rację, że w konkursie na furnisera trzeba być głównie Belgiem. Wtedy się zostaje jednym z wielu. Tym razem król i królewna nie poskąpili łaski i rozdali 111 patentów. Ładna liczba. Okrągła i magiczna zarazem. Ciekawe tylko, kto w pałacuzamku ma taki spust i przeje te wszystkie darmowe czekoladki i ciastka albo wynosi ciuchy. Hmm, chyba rozdają po służbie.
Urodzeni naturalnie furniserzy, brzmi jak tytuł filmu dosłownie. Dostaje się stempel i słupki sprzedaży od razu szybują w górę, używając sloganu tiwi. Szkoda trochę, że to szczęście dostępnie jest tylko lebelż. Przecież teraz, z polską królewną na czele, można by promować nasz kraj. Najpiękniejszy. Teraz Polska, królewno, Belgia już była!
No comments:
Post a Comment