To słowo jest obecnie popularne w Polsce. Mówili w tiwi. Nie raz i nie dwa. Nie wiem dlaczego, bo brzmi w sumie nie tylko bardzo zagranicznie i niezrozumiale, ale w dodatku odlegle geograficznie, a mentalnie - całe lata świetlne; to już Ana Martin dokończyła, która zna się na narodach, jak jakaś sprawiedliwa wśród narodów świata doprawdy. Nie wiem, nie znam Finlandów, żadnego chyba, nie mieszkają w moich rejonach, ani w starych, łapskich, ani nowych, sanżilowskich. Belgijskich ogólnych też chyba nie, sprawdziłam, daleko...zimno...a język jaki mają, ho ho!, cytując Iwonka; jakbyś tylko wiedziała Ksenia, Ana na to, ci Finowie, bo tak się zwą po polsku. Odrębność zupełna, Filo się uczy, nawet Anę opisała. Po fińsku właśnie. Ana to Ana, nawet u nich! No, spróbowaliby zmienić bez jej wiedzy, już coś o tym wiem.
A kraj w Europie jednak leży, choć by się wydawało, że na biegunie południowym, taki lód; jednak u nas, w naszej Unii blisko obywatela, sprawdziłam, to i ktoś na tej Komisji, gdzie Filo robi, musi się uczyć po tamtejszemu. By zrozumieć. Bo wspólne korzenie kulturowe i tego rodzaju gadanie. Nikogo nie elemenujemy...menelujemy...jemy, niech będzie w skrócie, za język, naprawdę to byłoby nie fair. Fer w wymowie ogólnoświatowej.
Co do Polski to nie wiem, czy nas obejmuje finlandyzacja, owszem, śnieg u nas bywa, ale tam większy; korzenie mają jednak Finowie na pewno wspólne z Flamandią. Nawet nazwa podobna, nie po naszemu i nie po belgijsku, i to jest zdecydowane nie! w każdym z miejscowych trudnych jak fińskie dialektów, bo wiadomo, że to przecież Flandria. A jednak nawet we Flandrii mówią o finlandyzacji. Serio Ksenia? nadziwić się nie może Ana. Niech patrzy, mówię. Aaa, dziewczyno, nie mów w trzeciej osobie. Niech patrz więc. Piszą. Tu. Czarno na białym i okraszone zdjęciami. Finlandyzacja armii postępuje w Belgii. I co, miała rację, aż mam ochotę podkreślić ważność trzecią formą? Wszak z wojskiem nie ma żartów.
Miałaś i nie miałaś. O flamandyzację chodzi, podobne, fakt, zaczyna Roman. Już słyszałem w zapowiedziach na ten sezon, że szykują się zmiany w armii. Manewry personalne, śmieje się Ana. No tak, chcieli nowego. Walonowie. I co, doczekali się? Nie, stare flamandzkie lisy wojskowe znów postawiły na swoim. I swoich wciągnęły na listy generałów. Widać bardziej bojowi. To znaczy trochę nieswoich też dorzucili, musieli, ale za mało, by był parytet, nawet jeśli miałby to być parytet nierówny, jak w polskim sejmie. Bo z rachunków i skomplikowanych obliczeń wychodzi, że w armii jest 62% generałów flamandzkich, a reszta procentów musi obsłużyć Francuzów i Niemców. To jest tylko 38% według mnie, a jak podzielić na pół, to jeszcze mniej. Złoszczą się więc co poniektórzy, że tak dalej być nie może.
Rozumiem świetnie, bo jak tak może być, by generałem nie być w całości, tylko w procentach? Jakich? Których? Z góry? Z dołu? Z prawej czy lewej? Z czapką czy bez? To naprawdę woła o pomstę do nieba. Ale zdaje się, że chodzi głównie o język. Nie jako część ciała, tylko część komend. Wstań, spocznij i w ten deseń. Aha, padnij jeszcze.
Padnie to prędzej Belgia, bo gotowi się pokłócić, czarnowidzi Ana. Czym to grozi, pytam? Finlandyzacją, jak w Polsce straszą? Ja nie wiem, co to finlandyzacja, na to Roman. No, wychodzą skutki nieoglądania tiwi. To może rewolucją? E tam, rozejdzie się po kościach, myślę, znajdą na to jakieś belgijskie rozwiązanie, mówi Ana. Ale wiecie, co jest najlepsze, i to dopiero jest zagadka? Dlaczego w gazecie piszą, że po tych zmianach w armii, flamandyzacji postępującej znaczy się, armia belgijska to nie Meksyk!
No comments:
Post a Comment