Wednesday, 18 June 2014

(194) panini

Pomieszania w głowie można dostać od tej językowej sanżilowskiej wieży blabla. Co się nauczę jakiegoś słowa lub znaczenia w jednym języku, i zacznę je swobodnie, jak rasowa Sanżilówka, stosować tu i ówdzie, już się okazuje, że to wszystko nieaktualne. Co ta ponowoczesność z nami robi, że zakrzyknę za gazetami Any?
Z których też nie wiele rozumiem, z tych słów i znaczeń, których tam pełno, a jedno dziwniejsze i nowocześniejsze lub po- od drugiego, bo co ma być niby ta ponowoczesność? Wieża blabla nie zna takiego słowa chyba. Zna za to panini, wiem, bo to po włosku, a Włochy to stary naród o jeszcze starszej nazwie Italia, też często przewijającej się na Sanżilu. Choć to Belgia. I te panini to po włosku były właśnie. I do wczoraj w moim nowym belgijskim słowniku, co to go sobie mozolnie i z niejakim trudem skonstruowałam, oznaczały takie kanapki. Jasne, że nie nasze, tylko włoskie lub prawie włoskie, mówię przecież, ale zdecydowanie było to coś do jedzenia. Też dobre, mimo że inne. A teraz co?
Winna znów piłka nożna. Tak Ana, owszem, potwierdzam, widząc jej zdziwione spojrzenie. Panini tu, panini tam. Nie w barze, tylko, po kolei podam, gdzie wczoraj zauważyłam: w rybnym na waterlo; w ubraniowym na alsembergu; i nawet w briku! Normalnie leżą wszędzie, a kupuje to kto? Dzieciaki. Głównie męskiego rodzaju. Takie pakieciki z jakimiś facetami na zdjęciu. Powtarzam: chłopcy to kupują. Uczulam: chłopcy. Dżender czyli. I nic tylko panini panini się rozlega. 
Ach, to te naklejki do albumów w związku z aferą futbolową. Trzeba skompletować album. Po co? Nie wiem, Roman, a ty? Może można to sprzedać na miejscowym alegro? Albo coś wygrać? Nie, raczej tylko oglądać w kółko i wymieniać obrazkami z kolegami i koleżankami też. Kto nie ma frajer. I tak marketing tworzy miszczostwa. No tak, naciąganie biednych rodziców trwa.
Ale co mają z tym wspólnego kanapki panini? Nic. To akurat wiem, chwali się Ana. Panini to po prostu nazwisko faceta, który już dawno temu miał doskonały finansowo pomysł na sprzedaż tych naklejek. Kiedyś to były karty. Zbił na tym majątek. 
Oj, to ma głowę, nie mogę wyjść z podziwu. Miał, bo umarł całkiem niedawno. Podobno jeszcze zdążył zaplanować strategię na te miszczostwa. Stąd naklejki są wszędzie, w briku, rybnym itepe. Ale jednego nie przewidział: kontuzji. I teraz pojawiły się pewne oznaki niezadowolenia. Mianowicie takie, że np. na belgijskiej stronie trzeba wkleić obrazki z piłkarzami, którzy wcale nie grają, bo się połamali. Nie ma za to tych, co grają. Plus jakichś tam historycznie ważnych.
To faktycznie straszne, szydzi Ana. I co teraz? Syn paniniego, mały panini, choć i tak dorosły w międzyczasie, musiał rzucić na rynek 77 zdjęć. I to szybko! Ale dał radę, już można kupować. Stąd pewnie te kolejki w rybnym, śmieje się Ana.
77...77...brzmi strasznie, co? Chyba jakiś diabelska sztuczka się za tym kryje. Czerwona, dodam

No comments:

Post a Comment