Thursday, 19 June 2014

(195) 28 lekcji

Dla niektórych już koniec, głównie dla tych, co to gardłują oleoleole, i to nie tylko na stadionach  ale w swoim słownikowym słownictwie na co dzień. Ola! Hola! Dla innych - dobry początek, nawet tych całkiem blisko, co to na górze mapy raz w trzech kolorach, a raz na pomarańczowo. Dla nas z Sanżila - nie wiadomo wcale nic a nic. Ale za to jaką mamy piosenkę, fiu fiu!
Nazywa się skromnie, raptem lekcja 28. We wtorek pod ekranem starałam się rozpytać tu i ówdzie tego i owego, dlaczego 28, skoro diabły czekały 12 lat na swoją kolejkę, a to w żaden sposób się nie rymuje, lub - jak mawiają niektórzy - nie kalkuluje z 28, ale umilkłam, bo albo mnie nie zrozumieli, albo nie chcieli, mimo że to było na początku i piwo nie zdążyło jeszcze popłynąć szerokim, mimo że niedarmowym strumieniem. Widać ta koncentracja na golach wpływa na myślenie. No mówię przecież, wtrąca się Ana Martin, nic dobrego z tego nie wynika.
Oprócz tej piosenki, przyznaje łaskawie. To znaczy to nadal jest piłkarskie porykiwanie, ale jakieś takie lepsze. Ana, widzisz, jak miszczostwa wpływają na ludzi, nawet ty poddałaś się patriotycznym uczuciom, naśmiewa się (chyba) Roman ze ślubnej. Nie no, tylko mi się podoba ta historia, że najpierw są kłótnie i darcie kotów, ale jak przychodzi co do czego, czyli do zwycięstwa, to nagle cały naród stoi jedną ławą. Piłkarską.
A jaka historia, dopominam się? Bo to było tak: tę piosenkę, co miała właśnie dostać nominację na hymn, po raz pierwszy zaprezentowano w czasie towarzyskiego meczu Belgia -Wybrzeże Kości Słoniowej. Dobrze piszesz, wszystko wielką literą. To taki kraj. Daleko. W Afryce. Ale zanim jeszcze ją oficjalnie odegrano, już się podniosły głosy oburzenia. O głupi tytuł chodzi, zgaduję? Nie, nie. O język, a jakże, a o co może chodzić w Belgii, dodaje filozoficznie Roman. Ale to przecież po tutejszemu, a nie po polsku, dziwię się, to w czym problem?
Ksenia, pomyśl. Ile to razy była mowa o tym, nawet u nas na spolszczonym Sanżilu, że w Belgii są trzy oficjalne języki. Jakie trzy? Niemiecki jeszcze, ale ci siedzą ciszej, a kłócą się ci, co na co dzień po flamandzku i po francusku. I bomba wybuchła, gdy okazało się, że belgijski związek piłki nożnej wybrał na oficjalny hymn piosenkę w tylko w jednym z trzech oficjalnych języków, a na pierwszym wideo napisy było - o zgrozo! - po angielsku. I się zaczęły protesty. Białe miasteczko prawie zbudowali. Że francuski, że Stromae znów, że angielski, że dlaczego akurat ta piosenka wybrana z 50 nadesłanych, a przecież więcej gracy mówi po flamandzku i na pewno by ich ucieszyło, jakby sobie mogli ponucić w ojczyźnie polszczyźnie. 
Kłócili się równo, aż musiał się wypowiedzieć szef tego całego związku piłkarzy. Flamand, dodam. Że jego zdaniem Stromae można lubić nawet, jak się jest Flamandem. A angielski się przyda w Ameryce, bo tam jeszcze mniej ludzi zna flamandzki. I że się to przyda ekipie. I że Stromae sam się zgłosił na ochotnika-śpiewaka po meczu z Walią, to też kraj, Ksenia, uprzedzam, choć nie całkiem niezależny. Bo kibicuje całej ekipie, a nie tylko tym, co po francusku.
Ha, i co wy na to? mówi Ana? No, że muzyka łączy ludzi, wypalam. I jak poetycko piszą tu, dodaje z uśmiechem Roman, że belgijska fala muzyczna poniesie nas do zwycięstwa. Może nie nas, myślę sobie, ale na bezrybiu i Belgia ryba. I taka to lekcja na dziś numer 28. 

No comments:

Post a Comment