Thursday, 9 April 2015

(277) polując na jaja

Jaja sobie robią, pomyślałam, idąc rączo z wózkiem trzymanym oburącz po szosie z Szarlerła. A bo jest tam taka fabryka czekolady, zebra się zwie, tylko w innym układzie liter. Idę, patrzę, normalnie jajo za jajem jedzie. W witrynie widać jak bumcykcyk. To ci jaja dopiero.
Piękny wielkanocny wstęp ci wyszedł, Ksenia, chwali Ana Martin; a to więcej warte wszak niż porządne błogosławieństwo papieskie z okna, a na pewno cięższe do uzyskania. Dobrze, że święta i święconka za nami, ciągnie, to już tylko te jaja musimy zjeść. Z zeebara zwanego z polska zebrą. Jak my to przerobimy?
My jako Belgowie czy jako Polacy czy jako ogół potencjalnie jedzących w rodzinie, chce wiedzieć Roman. O nie, co to to nie, Iwonek je jedno jajo dziennie, domyśla się Ana, do czego pije Roman, pozwalający synkowi na grzechy i grzeszki. Jedno jajo je się i już. 
Dobla mama, zgadza się Iwonek. No, Ana jest zadowolona. 
Ae fakt, jak oni to co roku przerabiają, zaciekawia mnie nagle, te tony czekolady w papierkach. Tzw. złotkach, wtrąca Roman. Sama byłam dziś w kerfurze i widziałam, jak się toto wszędzie pałęta. I to nie tylko w formie jaj, ale także zajęcy, kur, kurczaków, koszyczków, sianka, odpadniętych kawałków wyżej wymienionych i jeszcze czego dusza zapragnie, a oko zechce. Pokusa czyha na każdym kroku, w tym na świeżo wyspowiadanych. Martinów to nie dotyczy, ale mnie akurat tak, na szczęście mam swój charakter i żadna wyprzedaż dwóch jaj w cenie jednego mnie nie skusi! I tak wiem, bo Ana mi objaśniła, że to wszystko z przetopionych, niewykupionych mikołajów, reniferów i bałwanów, co to do stycznia nie zeszły z półek, a i do teraz by stały, jak ten zeszłoroczny śnieg, gdyby nie pomocna ręka rynku w formie Wielkanocy właśnie, i wielkiego kotła, co to wszystko przetopi i uformuje na nowo.
Fakt, że zużycie jaj w narodzie lebelż wielkie. Szczególnie tych czekoladowych. Polują na nie nawet, szasują po tutejszemu, od najmłodszych lat. Iwonka w tym roku ominęło, bo bezbożna przedszkolanka, nie nasza ona, oj nie nasza religijnie zupełnie, co zdradza twarz, zarządziła, że polowanie odbędzie się w piątek. Wielki. Postny. O tym Iwonek nie wiedział co prawda, ale mnie to ucieszyło, że ponieważ wolne, to go rodzice wywieźli na wywczas i tym samym odsunęli na czas od złego. Ale swoje jaja i tak dostał. Wiem, bo wczoraj przytachałam wielki wór. Chyba do wigilii, tej grudniowej będziemy jedli, skoro - jak rzecze Ana- jedno jajo je się. A czego nie zjemy - na mikolaja przerobi się.
W sumie na za rok namówię Anę na inne polowanie. Legowe. Lęgowe? Roman jest przygłuchy. Nie, legowe, od lego. Urządzili takie we Francji, to za rogiem, przypominam. Zamiast czekolady - praktyczne jaja z klocków. Pożyteczniej. No tak, słyszałam o tym, na to Ana, w radiu się śmiali z sąsiada. Nieładnie, a fe, krzywię się. Dlaczego? 
Bo jaja, mimo że niejadalne, okazały się łakomym kąskiem. I zniknęły, zanim zaczęło się oficjalnie polowanie. Ktoś ukradł znaczy się? Owszem. Z 500 ostało się 150. Ojej! To co, 500 - 150 = 350; 350 dzieci nic nie upolowało?
Na to wychodzi. Rodzice musieli szybko upolować coś w sklepach, jak znam życie. A w Belgii pękają ze śmiechu. Przynajmniej raz Francuzi mają za swoje głupie dowcipy o lebelż, powtarzają z zadowoleniem prezenterzy, po nowoczesnemu: moderatorzy. I zagryzają to wszystko zeszłorocznym jajem.

No comments:

Post a Comment