Znów strajk na Sanżilu. Gref lub grew, jakby wysilić język, znaczy się. Jak w Polsce A i B. Od grudnia nie było, toż to jeszcze w czasach bezgroszkowych protesty się odbyły. I już odliczałam dni doprawdy, bo sezon ogórkowy, nie ma się czym emocjonować, cisza i nuda, a tak - proszę. Od razu temat się znalazł. Tylko ten hałas od klaksonów. Przeszkadza. Ja nie lubię takich hałasów, skarży się Iwonek, który do kreszu tez musiał kreszować na bagażniku rowerka, a nie aligancko tramwajem 92.
Bo tramwaje z zajezdni wyjechały, ale dalej nie pojadą, jakbyście nie wiedzieli. Ja nie wiedziałam. Bez sensu, moim zdaniem, bo tylko sami sobie robotę robią, blokując się nawzajem. Długie te tramwaje przecież, to ile zastrajkuje naprawdę? jeden się zmieści? A reszta strajkujących co, miasteczko założy?
Nery nerwy nerwy, bo do pracy trzeba, tak to widzi Ana. Pod oknem jedzie auto za autem, faktycznie. Trąbią na potęgę. Ci z Flandrii czy Walonii to pewnie już o świcie wyjechali, co to teraz wcześnie się robi, choć nie tak wcześnie, jak w Polsce a lub B i to jest ta różnica.
Na świat trąbią żałośnie, że taki niedobry dla jeżdżących. Samiśmy sobie winni. A na piechotę nie łaska? Niektórym nie łaska, niektórzy nie wyrobią. problem dla tych, i dla tych. Ale głośno w domu na Sanżilu faktycznie, bo to każdy musi pierwszy wjechać na skrzyżowanie. Też jak w Polsce A i B, chłop żywemu nie przepuści, nazywa się ten charakterystyczny narodowy rys rodaka. który dziś pewnie też stoi w korku i klnie.
W furgonetce klnie pewnie, bo to i tynki, i plafony, i karelaże będą zrobione jeszcze z większym opóźnieniem. Choć w tej branży gorzej się już chyba nie da, przypomina sobie Roman zasłyszane zdanie. Mówił mu wczoraj taki jeden Indianin, że musiał w nerwach zrezygnować z zawodu. A był patronem i to ho ho, nie takim, jak Ana, co tylko mnie ma pod sobą, tylko całymi ekipami remontowymi zarządzał. Na własnym robił. Wielka firma. I to nie jakimiś indiańskimi robolami na nielegalu, tylko ojropejskimi, ful wypas pracownicy. I mówi, że strajk miał codziennie. Póki nie padł. Bo strajk go pokonał.
Nie Indian czy Indyjczyk Ksenia, tylko Hindus, z Indii, śmieje się Roman. Imigrant na dzielnicy od lat 52 dokładnie. A co, dopytuje Ana. A nic. To właściciel garażu, gdzie stoi motor. Skarżył mi się wczoraj, że o mało zawałem nie przypłacił swojej działalności. Pytał, co ja robię i poklepał po plecach, jak powiedziałem, że na komisji robię, bo w budowlance - bida. I to nie stara, podkreślił, tylko codziennie nowa. Czy Polak, czy Portugalczyk, biały, czarny, Arab, nasz - nikt nie potrafi pracować. Strajkują bezmyślnością, tak twierdzi. Codziennie poprawka. Krzyki, przekleństwa, że klaksony przy tym to małe piwo.
Musiał zrezygnować z fory, bo mówi, że już nawet nie strajk państwowy, tylko zwykła ludzka głupota pracowników go w koszta i nerwy wpędzała. Więc ja panie, tak on, spokój mam teraz. Siedzę, kasuję za garaż, już nic mnie nie denerwuje. Miejsce pracy mam tu, na krześle przed domem, więc żadnego strajku się nie boję.
Wykończyli znaczy się nasi pana Hindusa tego? Nie nasi, wszyscy razem. Ale nie żałuje, dziś nie strajkuje przynajmniej, nigdzie się nie spieszy. Zachęcał mnie do odwiedzin stref ciszy. Są już takie wyznaczone oficjalnie. Ja się tam relaksuje, panie. Tak panie, mówi, żadna joga, tylko cisza. Cisza. Szzzz. A pod oknami- klakson kolejny. Strajk dopiero się rozkręca.
No comments:
Post a Comment