Wednesday, 8 April 2015

(276) w drodze

Jedziemy my sobie wczoraj autostradą, prujemy do przodu, byle do kraju, gdzie każdą kromkę chleba. Taki cytat, ale nieadekwatny, bo na Sanżil pruliśmy przecież, a nie do kraju tego. Nawet nie z kraju tego. Za to inni - tak. Wiadomo, Wielkanoc.
Było to widać na całego, po wozach i innych. Niesamowite rzeczy się widziało, jak dzieciaki pozwoliły spojrzeć za okno i zaczerpnąć wytchnienia oraz natchnienia z tych widoków, na których widok serce samo rosło. Po tych włoskich obrazach od razu cieplej i milej i swojsko. Sami byście potwierdzili, jakbyście to widzieli. Zresztą pewnie widzieliście, bo przecież też jechaliście. Co to za Polak czy Polka nawet by z was była, jakby na święta nie ruszył lub ruszyła. Głównie do kraju, a czasami inaczej. Jak my.
Oczywiście ja nie popieram jeżdżenia świątecznego nie do kraju tego, ale wyboru wewnętrznego nie miałam. Zdradziłam święconkę, gdyż tego na Sanżilu u nas w domostwie nie uświadczysz, za to w Łapach jak najbardziej by była. Biłam się z myślami. U nas postanowiono, że będzie na biało, ale nie ma to nic wspólnego z białą kiełbasą. Którą sama, przyznam bez bicia, też z coraz większym wysiłkiem przełykam.
Ale serce jednak samo się rwało, do tego, co na drodze. Nie wiedziałam, czy aby nie bardziej warto nie wyskoczyć i nie łapać do Łap stopa. Swojaków na cepeenie nie brakowało. Same rejestracje z dawnych czasów - BI itympodobne - które jednocześnie są rejestracjami z czasów nowych, bo kto na Sanżilu, jak nie my. A w autach - znajome twarze. W sensie: znajome rysy na nieznajomych twarzach. Znajome zachowania: wszystkie okna zamknięte, papierosek w dłoni kierowcy, a u pasażera - i butelka. Krążąca. Z tyłu okna zaciemnione, więc kto wie, co się tam działo. Z mojego doświadczenia wiem, że na pewno było gorąco-śmierdząco. Rozumiem - klimy szkoda włączać, okna się nie otwierają, zresztą jak, skoro wszędzie bagaże. No i zapasy jadła, bo przecież następna okazja, by coś domowego, pysznego, tłustego sprowadzić - dopiero w wakacje. O ile terminy budowlane pozwolą i patronki puszczą.
Mnie puszczą, ale czy będę chciała?
A widzieliście to auto bogato oflagowane? że przypomnę sobie. Na biało-czerwono. Opasane wstęgą normalnie, jak jakieś jajo wielkanocne nie przymierzając. Bogacze chyba jechali, bo to nówka sztuka była. Tusk może nawet na belgijskich numerach z kokardą na czubku, tak szybko jechał, jakby sam był na drodze normalnie.
Takie nietradycyjne to jajo ewentualne, czekoladowe, bo na prawdziwych, świętych, zgniłozielonych wstęg nie było, za to skorupy. Pisankowe. O, to popieram akurat - powiedziała Ana. Zabawę jajami. Za rok Iwonek będzie już malował na całego, a Groszek patrzył. Poświęcę się i będą zimne jaja. I śmigus dyngus, to akurat świecka tradycja, można wprowadzić, swoim własnym kosztem. Ale to auto wczoraj faktycznie, niczego sobie. No, i merc to był. Dziwne, że czymś takim z Polski jechali. Bo to nowy automodel był, jak objaśnił Roman. Ślub może, podejrzewa Ana. W das auto, jak sie patrzy, pod kościół sunęli.
A u nas - miały być góry obce, to były. Nuda. Śnieg. Słońce. Wiatr. I tak w kółko. Mało ludzi. Na ulicach - zero kebabów ani kebapów. Ani jednego polarnego misia, żeby cyknąć sobie polaroidowe, jak to mawia Roman, zdjęcie. Owczarka też nie. Tylko foki się ostały, ale to w czymś takim do jedzenia, fokaczja się to zwie, choć tak naprawdę jest po prostu porządną, grubą picą, tak jak pica w kraju tym, skąd każdą drobinę chleba. Bułkę z picy, jak to zwie Iwonek, też każdą cenią. W kraju tym, bo w tym z urlopu wielkanocnego - nie bardzo chyba, skoro już ją na fokaczję przechrzcili. Dobrze, że Watykan podobno tam blisko, to i pobłogosławiono jednym zamachem, bo niestety święconki, tak jak tego owczarka czy przysłowiowego misia - nie uświadczysz.
Święconkę musisz obskoczyć we własnym zakresie, wtrąca Ana. Łaska wiary jej nie dana, oj nie. Mi dana, oj dana, ale musiałam w góry. Choć przyznam, że wybór miałam, ale jak zobaczyłam, że ceny busików jakoś tak podskoczyły, a niepicie na pokładzie już nie jest gwarantowane - zrezygnowałam. Coś mi ten alkohol świąteczny w formie tradycji ostatnio nie podchodzi. Chyba się nieco wyradzam z polskości.
No bo tego smrodu z alkoholu po 3 dniach świąt to już jednak nie mogę. Wybaczcie, matuś, że mnie gdzie indziej poniosło, gdzie kruszyny chleba niedobre, oj nie nasze.

No comments:

Post a Comment