Wiedziała niby Ana Martin, że jest taka ulica, na Midach to jest, choć w adresie Bruksenia Tysiak; i to owszem, Midy niech se będą w dole Sanżila, ale żeby tam od razu bywać, na jakieś wymianki jeździć? Ubrań? Picie wina? Jakieś lofty ze szklanymi szafami zwiedzać? Po dachach biegać, jak kocica jakaś, Luśka nie przymierzając, albo inna? No tego to i ja się bym nie spodziewała doprawdy, szczególne biorąc pod uwagę wiek Any, czterdzieści i coś tam.
Alem tam trafiła. Z nią i innymi nimi. W piękny brukseński wieczór, co to by się nadawał nawet do zorganizowania weń, o ile jest takie słowo, jakiejś luksusowej kolacji na dachowym tarasie.
Który to pomysł był on ci padł, z pewnych ust artystycznych, jedzących chętnie, choć niestety podłączonych do niegotujących rąk. Ana Martin była ci go z radością podchwyciła, bo od dawna planuje jakieś takie spotkanie, na którym ktoś zapalony w temacie mógłby pogotować, a Ana konserwować tego tam, światowo; bo nie Ana przecież będzie gotować, pożal ci Boże lub niebożę byłoby toto, ale nie do jedzenia - na pewno raczej.
Za to spodobała się Anie idea, że ta tu stuprocentowo kolacja damska mogłaby powstać z przeróżnych robaków, których poszczególne one się boją. A najbardziej - pająków. Za nimi od razu - karaluchy. Potem myszy, choć to nie robaki chyba, albo już na niczym się nie znam.
Nikt się za to nie bał wołków zbożowych, zwanych na tarasie roboczo molami, choć to od nich zaczął się temat.
Bo to mole to spowodowały jedną nieobecność. Walka z nimi. Na śmierć i życie. Molo-wołków - miejmy nadzieję.
Druga nieobecność spowodowana Hameryką. Jeżdżą ludziska, westchnęłam se, jedni do Polski D, inni do Hameryki, niech ma Rita już.
Wracając do robactwa - wdzięczny to temat, prawda? I oryginalny przez y. Też mi się podobało, szczególnie o zachodzie słońca. Ale jednak najlepsze było przed nami. Mianowicie: przymierzanie. Porównywanie. Chwalenie. Zachwalanie. Delikatne krytykowanie, oraz dosadne nieee.
Nad wszystkim czuwała śpiewająco Piosenkarka, wcisnąwszy na nogi zdobyczne espadryle.
I nawet zdarzyło jedno porównanie do dziewczyny z Polski. Fotografka je zebrała, wdziawszy bluzeczkę w kropeczki.
Którymi wszystkie byłyśmy, jesteśmy i będziemy, nawet Ana, choć ma już ponad czterdzieści. Dziewczynami z Polski, znaczy się, nie kropeczkami przecie.
No to nic, czekamy na nowe wydanie, na modniejsze: edycję. Oczywiście na Sanżilu. I wtedy to już na pewno wjadą majtki.
No comments:
Post a Comment