Jezu, a tym w Luksie to nie dogodzisz najnormalniej w świecie, chodzi w kółko po kawałku domowego cienia Ana Martin i mruczy pod nosem. O proszę, teraz nie odpowiada, że Ksenia porzuciła na chwilę belżitud i opisuje eksjugoslaw. A kogo mamy opisywać, jak nie samo życie, co się dzieje tu i teraz, pytamy obie? Na Sanżilu i w okolicznościach tak wygląda życie, sory men! Przyjedźcie i sprawdźcie zresztą, a nie tylko na fejsie siedzicie, zamiast książki przykładowo czytać, o!
Dziś dogodzimy na luksusowo, co Ksenia? napisz, cośmy se przeżyły w uklowski upał pod kościołem, bo nie sanzilowski co on już, oj nie niestety, ale cóż, nie można mieć wszystkiego, albo Luks, albo Sanżil, albo Ukle.
Pod kościołem? A co dzidziuś robił pod kościołem, a zwłaszcza Ana Martin ty, że dopytam się? dziwi się Roman.
Bo cień ci on był jedyny dostępny właśnie tam. Na jednej jedynej ławeczce.
Siadamy. Obok pani z innego konynentu, ale z tych z lokami, a nie tych przyodzianych. Do tego pan. Usuwają się. Ana zaczyna czytać. Na dzidziusia spływają pierwsze pochwały za grzeczny sen, a co ma robić wtaki upał, heloł, pani i panie!
Wstają i robią iejsce kolejnej dwójce. Ana siedzi twardo i czyta magazyn na ef, na ef polksie, ale to i tak bardzo dobrze jak na Polskę D obecną, wiemy o tym.
Nadchodzi pan w kurtce puchowej. Ana zerka, ale nie komentuje, takie kurtki to ona nieraz i nie dwa na plaży widziała, i to nie w Luksie wcale, bo tam morza njet, heloł! We Włoszech to było, zanim ja na Sanżilu nastała, a oni się wybrali na południe. Chłopaki na golasa, a Włosi w kurtce, tak to było, jak bumcykcyk, Luks zadowolony?
Pan w kurtce ociera pot z czoła i mówi do Any, że gorąco. Owszem, a w kurtce to w ogóle, dopowiadam se w duchu, duszy wręcz, bom pod kościołem nadal, boczkiem koło Any.
Nadchodzi pani. Oj, kroczek po kroczku. Tiptopek nawet, mówi Ana. Tip co? Tiptopek - tak się mówiło w Polsce A B i C, dawno temu. I tak idzie ta pani. Z wąsem.
I do Any w te słowa: miła pani, czy kupi pani papierosy?
Ana już ma otworzyć buzię, że owszem, choć papierosów nie popiera ogólnie - a tu jak pan obok jednym gestem nie zerwie kurtki i nie powie, że to on, bo tu przecież madam z bebe i on pójdzie.
Pani szczęśliwa i zamawia długie cienkie.
Pan wraca.
Pani kulturalnie nie pali. Bo Ana i bebe i madmłazel - czyly ja. Za to mówi, co za los ją spotkał. Mianowicie: artrozys.
Ja do Any - szto eta.
Ana - że gościec. I już do pani miło, że babcia miała to samo i pani biedna.
Pani na to, że trudno, taki los, a najgorsze, że mąż na tętniaka młodo zmarł i dzieci nie było. I że bebe piękne, ale to już wiadomo.
I czy Ana nie odprowadzi i madmłazel też, z wózkiem.
Ana odprowadza. Pani wdzięczna. Ana też. I pyta o nazwisko, i oferuje nas, że zadzwonimy, jak pase a kote, i przyniesiemy co nieco.
Pani wzruszona i pyta, skąd my.
No a my wiadomo, nasze, polskie, sanżilowskie na wskroś.
A pani - że ona z Luksa. Luksemburga. Ne tam tylko, narodzona, bo życie to już tu, na uklach całe. A nawet pod kościołem, co ci on centralnie.
No i co, Luks zadowolony?
No comments:
Post a Comment