Słoń a sprawa polska. Ni stąd ni zowąd, po prostu tak padło z ust Any Martin dzisiejszego poranka, o co chodzi - wie tylko ona chyba, ewentualnie Roman, taką wiedzącą minę zaprezentował przynajmniej. Może literatura, może taniec nowoczesny, a może muzyka. Kto wie. Chodzi mi o tę sprawę polską, bo słoń, owszem, jest na agendzie sanżilowskiej, i to nawet w szerszym wymiarze, słoniowym można by powiedzieć, bo obejmującym swym słoniowym zasięgiem kilka nieznanych mi dotąd komunogmin, w tym Terwury i Maliny. Tak, Maliny, ale nie te nasze znajome, pachnące nalepiej pod słońcem, bo polskością wyssaną z mlekiem matki, lecz takie niezbadane, nasze z punktu widzenia belgijskiego tylko. Aha, i słonia.
Bo słoń tam teraz zamieszka. W Malinach, nie w malinach. W gminie, nie w krzaczorach. Zresztą jakby się tam miał zmieścić i nie pokłuć przy okazji? Jak to w chruśniaku, wiem z doświadczenia. Zaraz, jaki słoń, można by spytać przytomnie, i nie byłoby to pytanie nieuzasadnione, w końcu jesteśmy tu w sercu Europy, nawet jeśli trochę na północ, co wypada w aorcie albo innej żyle chyba, ale z całą pewnością nie w Afryce. Gdzie słonie żyją normalnie, choć są i tacy, którzy sytuują je, lokalizując je w Azji. Nie wiem. Ten słoń tu jest bardziej z Afryki, a raczej był. Bo nie żyje, zabity podstępem. I wypchany. I przetransportowany tu, do Terwurów znaczy się. Z Kongo, z daleka czyli. Ciekawe jak?
Jak to się może zresztą jeszcze dowiem. Bo oto nadarza się kolejna okazja do transportu. Do Malin. W Terwurach zamykają muzeum, gdzie słoń rezyduje. Na nogach, wbity na fest w podłoże, stoi od XX wieku i stałby pewnie tak bez ruchu jeszcze kilka stuleci, gdyby nie trzeba było wyremontować muzeum. Bo niby stare. Jasne, że stare, a jakie ma być, skoro muzeum? Też mi nowość...
No ale to jest naprawdę nieprzyjemny budynek trochę, brrr, wzdryga się Ana. Stare, ciemne, przerażające, ale i tak to nie jest najgorsze. Bo najmniej miłe są eksponaty. Z Konga cytowanego powyżej zwiezione, które kiedyś nie było Kongiem, tłumaczy Ana, tylko prywatnym państwem króla Belgii. Belgów! poprawia Roman. Belgów, ciągnie Ana, i za tego króla, z dawien dawna, działy się tam okropieństwa. Ale w Europie uważano, że tak można, byle by forsa, kasa znaczy się, płynęła. I płynęła szerokim strumieniem. Czyli dużo? I gdzie ona? No, a z czego te kamienice na Sanżilu, pyta Roman z uśmieszkiem. Retorycznie to się nazywa. No nie wiem, teoretycznie i retorycznie, ale coś mi świta, że z kasy tej. Ale słoń?
Bo oni wywieźli stamtąd, co tylko chcieli. W tym słonia. Nie patrząc na koszty. Biedne zwierzę stoi odtąd i straszy nieco. Przypominając, że było bogato jednym, ale ciężko drugim. Oj Ana, aleś surowa, łagodzi Roman. No nie, tak sobie myślę, że owszem, solidny eksponat, pieknie spreparowany, a teraz nawet zapakowany w europalety, że też tak można, ale po co to wszystko? Iwonek też woli słonia w książce, przynajmniej można po nim porysować. A tak to tylko nowy kłopot. Dla wszystkich, w tym słonia. Bo w Terwurach to już słoń wie, co robić, stać i stać jak kołek, ale czy się zadomowi w Malinach?
No comments:
Post a Comment