Kto ma dzieci na Sanżilu, ten wie, że prawdziwe problemy zaczynają się, gdy skończy się wrzesień, nieubłaganie minie 15 października i niebezpiecznie zacznie zbliżać listopad. A z nim - pierwszy tydzień wolnego w szkole i żłobku. A w pracy nie. Co robić?
Wyjechać, a jakże. Bo, jak się z rana śmiała Ana Martin, na żywca tłumacząc z gazety, lebelż e tre wakąs. Le belge est tres vacances, z akcentem tu i ówdzie. Czyli że lokalsi lubują się w wyjazdach i na wyścigi wykupują samoloty w stronę ciepła. Tylko jeden sektor leży - choć właściwie płynie. Wycieczki statkami.
Bowiem, jak doczytała Ana, lebelż to wakacje owszem, ale suchą nogą. Deszcz ma u siebie, choć ostatnio i tak jakby mniej. Mimo to lebelż dobrze pamięta o mokrych latach, jesieniach i zimach, i jak najbardziej trewakąs, ale zdecydowanie patrokrłazjer. Pas trop croisiere, szczególnie obok domu, i kropka.
Jak się okazuje, w czasach kryzysu, który się już chyba skończył, ale o którym chyba nie wypada nie mówić, gdy nie wiadomo z grubsza, o co chodzi, jest to problem dla gospodarki belż. Może nie tyle na Sanżilu, bo do nas morze jeszcze nie dotarło, ale wyżej na mapie, na południu kraju chyba, gdzie mają wody pod dostatkiem, to teraz chcieliby dołożyć więcej statków i klienta z zasobnym portfelem. Gdyż wiadomo, kryzys, trzeba szukać rozwiązań, to jedno można napisać zawsze.
Ale zaraz... przecież sama widzę w tej gazecie, biało na czarnym jak koń stoi, czarno na białym raczej, ale koniem i okoniem mimo to, że sektor wycieczek odnotował piękny wzrost gospodarczy, mówiąc językiem mediów w czasach kryzysu: o 39%. Co z kolei wykreowało, mówiąc tym razem językiem malarsko-poetyckim, 490 nowych miejsc prac. To o co tu wołać na puszczy?
Chyba o to, doczytuje Ana, że Belgia spogląda łakomym okiem na takie porty jak Hamburg czy Rotterdam i widzi, że mogłoby być o wiele lepiej, to znaczy - że do belgijskich portów na północy, podkreślam Ksenia, mogłoby zawijać więcej turystów. W zeszłym roku było to 472 tys., w tym w jednym tylko Zeebrugge - aż 224 tys.
Na moje oko całkiem nieźle, oceniam z miną znawczyni. Szczególnie jak widzę, że w całym roku zawinie do nas 250 statków olbrzymów. Tak na marginesie to dobrze zresztą, że to tylko turyści, bo gdzie byśmy tych wszystkich emigrantów pomieścili, jakby chcieli tu zostać? Na Sanżilu w tramwaju już i tak ciasno bez nich. To po co nam więcej?
Bo statystyki, statystyki, to się bardzo liczy w czasach kryzysu. Oglądasz tiwi, to wiesz. Cyfry cyfry cyfry. 11 miejsce w kategorii najczęściej odwiedzanych przez wycieczkowce miejsc to nie tak dobrze. Zdecydowanie poza pierwszą dziesiątką, kiwam zgodnie głową. Właśnie. mogłoby być lepiej, twierdzą spece od reklamy. Głównie dlatego, że kiedyś taki rejs to był wielki luksus, a teraz już nie. Wręcz taniej wychodzi, niż samolot, hotel, opłaty za przejazdy itepe. Natomiast ludziom, w tym nawet nam tu, Romanowi i ja czyli, jakoś podświadomie wydaje się, że to drożyzna dobra dla magnatów. Tymczasem wcale nie. Więc skoro my, w miarę inteligentni, ciągnie skromnie Ana, tak myślimy, to co powiedzieć o innych? Jak dotrzeć do mas z medydżem, że rejs może być tani, łamią sobie głowy domy medialne?
A nie można by zrobić tak, olśniewa mnie, by to lebelż zaczęli wypływać na rejsy z Holandii i wpływać do własnego kraju? Byłby ruch, i to przygraniczny, co się liczy w polityce UE, jak słyszałam. Może i by się dało, śmieje się Roman, sęk w tym, że lebelża naprawdę ciągnie do ciepła i egoistycznie nie chce inwestować we własne porty. 75% sprzedaży wycieczek to tydzień na Morzu Śródziemnym, z dala od ojczystej mżawki. I nie inaczej będzie chyba w tym ostatnim tygodniu października, w rodzicielskim kalendarzu już dawno zaznaczonym na czerwono. Ech, gdzie te czasy, gdy się było uczniem i marzyło o wolnym...a teraz tylko zmartwienia z tego luksusu pod nosem, mruczy pod nosem na koniec.
No comments:
Post a Comment