Ja nie wiem po prostu ostatnio, ale moim zdaniem, jak Ana Martin nie przestanie się mi tu na Sanżilu i w okolicznościach tak wygłupiać, to dobrze na tym nie wyjdziemy.
Zupełnie jakby nie widziała tych spojrzeń, już nawet nie ukradkowych, tylko całkiem jawnych, mówiących: obudź się dziewczyno! Heloł!
No, nie dziewczyno chyba zresztą, tylko babo bardziej nawet, kto to by Anę dziewczyną nazwał, no naprawdę, wstyd że hej, inaczej tego nie nazwę. Skoro Ana to dziewczyna, to kim ja bym była?
No więc wracając do tego, co to dziwadło wyprawia, to ciężko sobie wręcz wyobrazić, że mogłoby być jeszcze gorzej. Po tym, jak kilka lat temu zbłaźniła się w polskim sklepie, chcąc obdarować kolejkę darmową kapustą kiszoną, co nie smakowała; po tym, jak wieszała feministyczne plakaty na ef w miejscach, gdzie nikt ich nie chciał, bo - jak rzekła Andżela - tu nie ma na to klienteli; po tym, jak pokazała Andżeli, że klientela jednak jest, w osobie Prezeski, Sąsiadki i Rity; owszem, może nie najwyższej jakości, ale zawsze lepsze niż nikt, zwłaszcza Prezeska, bo Rita to już najmniej; po tym wreszcie, jak wzgardziła salcesonem, oznajmiła, że zapisów na karpia nie robi, bo świąt nie znosi - to jeszcze te liście.
Liście, spytacie?
Ano liście. Kalarepy. Oderw-ane przez Anę.
Ane - ane.
Bo późno była dostawa- fakt. Ale co, wolno im. To Ana by się mogła dostosować do dostawy, a nie dostawa do niej, wielka pani, proszę, co to na wóz, co z Polski zjeżdża, poczekać nie może i nogami przebiera. Jakby jedyna była. I jak się już dorwie do tej świeżyzny, to przestać normalnie nie może - przebierać, jak to ona.
Lecz się nie dało, a że czasu brak, wyrwała nasza Ana kalarepy z wora.
Ale tylko korzeń. Kulki dwie.
Bulwy, się to zwie.
A liście zostały.
Wzięła Ana bulwy do kasy, a tam Andżela króluje na kasie.
I paczy na bulwy, a tam liści brak. Więc pyta:
A liście gdzie?
Ana: w worku, bo się nie da wyjąć.
Andżela: wyrzuciła je pani? i karci ją wzrokiem.
Ana, nieustraszenie: nie, zostawiłam w worku, bo się nie dało wyjąć. Jak pani chce, to pójdę i wyjmę.
Andżela: nie trzeba, sama sobie poradzę. Ale tak się nie robi.
Ana, skruszona: przepraszam, wiem.
Andżela: no. I widać, że to ma być po raz ostatni.
I ma Ana za swoje, dziwadło jedne! Nikt jej nie lubi na dzielnicy, ot co.
Dobrze, że to Ukle przynajmniej.
No comments:
Post a Comment