Zmienia się nam Sanżil, że hej. A pan tu nowy ? -zagaduje Romana Włochu z Leny, co to se pod tym szyldem otworzył jesienny lokal.
Nie, nie nowy. I nawet nie sanżilowski. Już nie - stwierdza z żalem niejakim Roman.
O, a co to, za drogo w naszych okolicznościach było?
Za drogo owszem, robi się, ostrożnie ciągnie Roman - ale przede wszystkim za mało miejsca. Rodzina mi się powiększyła, capiszi - podchodzi Włocha z dobrze obeznanej patriarchalnej strony.
Kapisko, a jakże. Córcia? Ke merawilia! Ke okki!
To prawda. Bellissima, wero. Jak mamusia wygląda zresztą.
A gdzie żona? Samą ją tak puściłeś? Nie boisz się? Wiesz, co tu się dzieje? Sami hipsterzy i Marokanie, tak.a mieszanka. Wszyscy bez bab. Senca una dona, pamiętasz cukkera, jak to śpiewał?
Kome no. Nienawidzę tej piosenki. A Ana? Ana sama się puściła. Do fryzjera.
Podobno, a-ha, znamy my tych fryzjerów. Roman, pozwalasz tak jej?
No nie pytała jakoś o zgodę. Ale w ten sposób cię odkryłem! Coś wezmę na obiad.
Proszę, pasty dwie już zgotowałem z rana.
Czy ja dobrze widzę, bo bez okularów już słabo, że to po piątaka? Czinkłe ojro?
A tak. Bo ja się nie daję nowym trendom. Hipsterzy mogą se pompować sanżilowskie ceny, a ja będę solidarny z ludem. Dlatego takie ceny wprowadziłem. To co, rikotta, salsiczja i spinaczi, recepta babcina, czy jednak klasyk sycylijski, czyly norma?
No comments:
Post a Comment