Jak Sanżil Sanżilem, a Ukle Uklami - takiego obrotu sprawy w koronie to się nikt nie spodziewał, nawet ci, co się korony w lutym spodziewali, tacy mądrzy byli i owszem - no ale wojny syryjsko-bjo pod flagą brukseńską tego to jednak nawet ci najbardziej przewidujący by nie wymyślili.
Najpierw z serca Sanżila zniknął czarny. Rynek. Ekobjo do bólu i pyszne do bólu. Już Anę Martin zabolało. Bogdzie tu brać karmę, skoro joga to nie to?
Gdy w lokalu po czarnym wreszcie zaczął się remont, Ana Martin zerkała z nadzieją, że może jeszcze czarniejsi się wprowadzą i jeszcze coś hipstersko-atrakcyjnego dorzucą w tytule, tytułem popularności, w rodzaju wegan soja bez glutenu, ale nic z tego. Bo przyszli...Syryjczycy. Mięso. Tłuszcz z falafla. Warzywa owszem, za to słone do bólu. Okej, może być wersja wege, ale słaba to pociecha doprawdy, ile falafli można wepchnąć, no ile.
A teraz jeszcze to. Padł Grenc. Ostoja tejże to uklańskości, co to zdążyła w XXI w. wybrać się z duszą na ramieniu na Sanżil i dostrzec nowe trendy: że na obiad to już nie tylko stek, bolo i lokalny grek, ale także zupa, ziarno i sałata, do tego szejk, najlepiej zielony z kryształami, ups, kryształy za drogie, no to może w krysztale choć. Oferował to grenc, i już na Sanżil jeździć nie czeba było. Komu to przeszkadzało?
Korona wstrętna, niełaskawa dla horeki, wiadomo. Sawa, spoko, takie są koleje świata.
Sawa czyly?
Lokal sawa się zwie, owszem. Roman, w sam raz dla ciebie sawa, strawa. Ale mnie zastanawia , czy to aby nie wielka polytyka. Spisek jakiś. Syryjczycy jacyś. Kuzyni tamtych, niesie wieść.
Ani chybi wirus tu jakiś zapanował.
No comments:
Post a Comment