Wednesday, 13 December 2017

ąket

Miała Ana w czwartek ulewny, ale deszczem, nie śniegiem, wysiąść na Parwisie naszym sanżilowskim, ale nie ukrywajmy, z wygody zwykłej mieszczańskiej, jak to sama samokrytycznie przyznaje, nie wysiadła  nawet naleśnik ten, co to go chciała skonsumować tam właśnie w tajemnicy przez Romanem i chłopakami, nie wygrał był z mokrością spływającą z nieba.
Krepy i galety - a nasze jedno słowo - naleśnik. A szkoda, zdaniem Any, bo to co innego. Mąka insza czy coś tam, jajka może.
Dojechała więc Ana porządnie do domu, trochę nawet zadowolona, bo kłamać nie czeba było, a tu okazuje się, że to był jakiś znak niebios tak naprawdę. Oprócz deszczu znak kolejny, ma się rozumieć.
Bo naleśników na Parwisie nie było. A i to nie dlatego, że padało. Nie - to żadna przeszkoda. Wypiekający krepy i galety są z kraju takiego, gdzie dużo pada, Ana Martin mówi, że to nie ta Anglia co prawda, tylko jakaś inna Bretania, po naszej stronie morza, ale w to to akurat w tej całej historii najmniej wierzę, heloł, bez przesady, ile tego może być w świecie w końcu.  Bretanii tych, wielkich i mniejszych.
W każdym razie nie deszcz ich przegonił z Parwisa. Krepowo-galetowych
A kto gonił ich mamusiu?
Złodzieje.
O rany, co się stało?
Bardzo niemiłe zdarzenie. Wyjęli torebkę pani naleśnikowej, z dokumentami, kluczami, prawkami jazdy -  z kabiny.
Z kabiny pilota? dziwi się Groch.
Z kabiny ciężarówki, Grochu, to też jest kabina, wiesz, mądrzy się Iwonek
O rany, i co dalej?
No jak tamci wyjęli, to ci na policję. Polis. Sanżilowską. No i się zaczęło.
Bo oto okazało się, że owszem, dobrze im się pomyślało, że mają iść na sanżilowską, ale tylko w sprawie kradzieży. W sprawie kluczy do domu - to już Forest, bo tam mają adres. Czyly ganianie bez końca. Kolejki bez końca. Deszcze bez końca do tego.
Polis otwarła ankietę, ąket, i powiedzieli, że sawa dure. Ale że pani płakała bardzo, bo i pracować nie ma jak, i dzieci małe w domu, w garderi wręcz, i leje z nieba, i co oni teraz zrobią - to i polis się żal zrobiło, w końcu sami lubią te krepy i galety - i powiedzieli: madam, sawa dure, ale chyba nic z tego.
Pocieszyli tak po swojemu. A la belż.
A kamery są, pyta przytomna Ana.
No kamery są podobno, ale słabo na nich widać. Mięsna i apteczna, co na nic nie wpływa i nie wpłynęło by zapewne także, gdyby to tam akurat pod samym nosem, albo raczej: okiem - kamery kradli.
Bo a la belż.
Sawa dure.

No comments:

Post a Comment