Przyjdę jutro do was na sklep znów, zapowiada różowa czapka. De tut fason teściowa przyjeżdża i jeszcze nie wie, że jej dzieci zostawiamy, ale jutro ją tu do was wezmę, by zobaczyła.
Ale co.
De tut fason sklep. A ten sok alowera macie? Alewera, no jak to się nazywa?
Aloewera. Tak jest, ale tyle towaru mamy, żem nie miała gdzie wystawić. Dać?
Sawa, sawa. Wezmę, mam ochotę się napić. Dwa. Zaszaleję sobie dziś. Teściowa przyjeżdża, mówiłam?
Ale dacie jej pieniądze za to?
Pół na pół. Z Jankiem jedzie, tym wąsatym z Sanżila. Tam go w sklepie spotkałam i spytałam, a on, że sawa, nie ma problemu. Znacie go.
Taki stary?
Nie, taki z wąsami.
Nie, to chyba jakiś inny Janek.
Aha, jeszcze płaty te no…śledziowe. Macie?
Mamy.
To ze czy, by było. Albo nie, nawet cztery. Albo i pięć. Albo nie, zostaw sobie, bo czy to jeszcze komuś sprzedasz, a tak dwa to już nie, nie ma problemu, bym ja mniej wzięła.
Zut! Torba.
Tu ci wsadzić?
Tu, jak się zmieści. Jezu, bliżej wakacji, to już tyle nie trzeba będzie nosić.
A dziś wieczorem gdzieś idziecie?
Nie wiem jeszcze, bo teściowa przyjeżdża, mówiłam wam. Może razem z nią usiądziemy i się napijemy po prostu, a wy?
Jeszcze nie wiem też.
Bo się ładnie ubrałaś, że hej Andżela, to co?
No nic.
Opowiesz?
Przyjdź jutro na sklep, to opowiem.
No comments:
Post a Comment