Wchodzi se Paryska do Piotra, jak już się odważyła, po tych wszystkich akcjach z matką. Nie rozgląda się zbytnio, bo po co, jeszcze ktoś przyuważy podobieństwo do matki, tej co tak naprawdę oj naprawdę nie odpuściła z tym twarogiem.
Więc Paryska kieruje się na mrożonki. No wiecie, z tyłu są. I właśnie łowi wytrwale w ladzie pierogi czy inne kalafiory, a tu nagle:
- Cześć. Znamy się z Sokółki przecie.
Paryska nie reaguje, tylko łowi, w końcu w Sokółce nie była, albo przynajmniej nie pamięta za nic.
W tym momencie głos się przybliża widocznie, gdyż w ladzie ląduje druga głowa.
- No cześć, nie poznajesz mnie?
Paryska podnosi głowę i widzi, że to niechybnie do niej, więc:
- Eee...eee...przepraszam, pan do mnie?
- No tak. No nie udawaj, znamy się z Sokółki. Chodziłaś do klasy z moim bratem.
- Że skąd?
- Z Sokółki. Ze szkoły.
- A nie, to nie ja. Ja tam nie byłam.
Po drugiej stronie zastanowienie i porada u kolegi. Paryska próbuje dotrzeć do kasy, ale wiadomo, u Piotra ciasno, tak to się na pewno nie uda.
- Kolega też mówi, że cię pamięta.
- Ale skąd, z Sokółki?
- No tak.
- Ale ja mówię, że ja tam nie chodziłam do szkoły. W ogóle tam nigdy nie byłam!
I Paryska postanawia nie być już tak po parysku aligancka, tylko po szumanowsku asertywna, czy jak to się teraz mówi, i wali do kasy. Co jej tam. Matka nie matka, twaróg nie twaróg, byle uciec.
A wtedy kolega na cały głos wpada na pomysł:
- To że w Sokółce nie była, to nic. To co, już telefonu nie może dać?
Więc Paryska kieruje się na mrożonki. No wiecie, z tyłu są. I właśnie łowi wytrwale w ladzie pierogi czy inne kalafiory, a tu nagle:
- Cześć. Znamy się z Sokółki przecie.
Paryska nie reaguje, tylko łowi, w końcu w Sokółce nie była, albo przynajmniej nie pamięta za nic.
W tym momencie głos się przybliża widocznie, gdyż w ladzie ląduje druga głowa.
- No cześć, nie poznajesz mnie?
Paryska podnosi głowę i widzi, że to niechybnie do niej, więc:
- Eee...eee...przepraszam, pan do mnie?
- No tak. No nie udawaj, znamy się z Sokółki. Chodziłaś do klasy z moim bratem.
- Że skąd?
- Z Sokółki. Ze szkoły.
- A nie, to nie ja. Ja tam nie byłam.
Po drugiej stronie zastanowienie i porada u kolegi. Paryska próbuje dotrzeć do kasy, ale wiadomo, u Piotra ciasno, tak to się na pewno nie uda.
- Kolega też mówi, że cię pamięta.
- Ale skąd, z Sokółki?
- No tak.
- Ale ja mówię, że ja tam nie chodziłam do szkoły. W ogóle tam nigdy nie byłam!
I Paryska postanawia nie być już tak po parysku aligancka, tylko po szumanowsku asertywna, czy jak to się teraz mówi, i wali do kasy. Co jej tam. Matka nie matka, twaróg nie twaróg, byle uciec.
A wtedy kolega na cały głos wpada na pomysł:
- To że w Sokółce nie była, to nic. To co, już telefonu nie może dać?
No comments:
Post a Comment