Tak więc i dziś Ana pogardliwie wydęła wargi i prychnęła, że ona listów niezaadresowanych na własne imię i nazwisko nie przyjmuje; potem jednak zwyciężyła ciekawość i otworzyła kopertę. Swoją drogą, dawno nie widziałam, żeby przychodziło tyle listów. Dobra, nie ja może, bo chyba jeszcze nigdy nie dostałam poważnego listu, nie licząc serduszek walentynkowych w podstawówce, bo w gimnazjum były już esy; napisałam to, bo mówi to Ana, a jej zawsze warto słuchać, bo ma nie byle jakie doświadczenie i wiedzę na większość tematów. Sama nie napisze, z Iwonkiem pod pachą ciężko.
Wednesday, 10 October 2012
(20) wybory
Dostaliśmy list. Znaczy się, Ana i Roman dostali, a właściwie nawet nie oni, tylko pani i pan Martinez. W tej kolejności właśnie, jak chce frankijska tradycja, wedle której kobieta, stając się żoną, przyjmuje nazwisko męża, a listy adresuje się wręcz tylko jego imieniem i nazwiskiem, dodając z łaski słowo "pani". Ana mi to wytłumaczyła, wymieniając kiedyś największe głupoty w Belgii.
Tak więc i dziś Ana pogardliwie wydęła wargi i prychnęła, że ona listów niezaadresowanych na własne imię i nazwisko nie przyjmuje; potem jednak zwyciężyła ciekawość i otworzyła kopertę. Swoją drogą, dawno nie widziałam, żeby przychodziło tyle listów. Dobra, nie ja może, bo chyba jeszcze nigdy nie dostałam poważnego listu, nie licząc serduszek walentynkowych w podstawówce, bo w gimnazjum były już esy; napisałam to, bo mówi to Ana, a jej zawsze warto słuchać, bo ma nie byle jakie doświadczenie i wiedzę na większość tematów. Sama nie napisze, z Iwonkiem pod pachą ciężko.
Listy przychodzą, bo mamy w Belgii wybory. Do naszej sanżilowskiej komuny, czyli gminy. Nie rozumiem, co ma komuna do gminy, część plakatów jest co prawda czerwona, ale żeby od razu na tych właśnie głosować? Spytałam Romana, ale spojrzał na mnie roztargnionym wzrokiem i powiedział, że nie rozumie pytania. Powtórzyłam, ale nic to nie dało. Dałam mu spokój, nie musi wiedzieć, mały Iwo śpi różnie, słyszę sama po nocach, jak czatuję i fejsuję, może więc i Roman ma mózg jak wózkowe?
Jedno jest pewne: kandydatów komunistycznych i gminnych jest wielu, więc piszą listy, by się zareklamować, stąd nawał poczty. A ich zdjęć na sklepach - jeszcze więcej. Muszę przyznać, że niektóre twarze całkiem udane, ale niektóre - po prostu śmieszne. Może nie twarze, ale pozy i uśmiechy. Nawet Roman, zazwyczaj powściągliwy w krytykowaniu innych, nie to co Ana, od razu wytykająca wady, bo ona szybko decyduje, co lajkuje, a czego nie - no więc nawet Roman się naśmiewa i zaczął robić galerię fotosów. Jeden dorzucił nawet LaPaz z Luksa, kumpel, co zawsze ma przy sobie kilka telefonów, komputerów i rowerów hajtek, ma więc czym robić zdjęcia. Fakt, śmieszne nazwisko było, ale nie powiem jakie, bo jak ten ktoś wygra, to już mu życzliwi Polacy na pewno przetłumaczą i dopiero będzie śmiechu na dzielnicy!
Aha, ale nie napisałam, co w liście. List napisała kandydatka polskiego pochodzenia, zdecydowanie za bardzo ufająca naszym polskim sanżilakom w kwestii gramatyki i rozumu. Bo już nie o to chodzi, że pisze, że jest "zainteresowana w słowiańskiej kulturze" i chce być "naszą przedstawicielką w rządu komunalnym" (komunistycznym chyba? tak uczyli na WOŚ-ie); w końcu przypadki chodzą po ludziach i nie jest łatwo dopasować słowo do końcówki. Ale pytam, jak ona, wysyłając list do Any Martin, nawet jeśli nienaumyślnie NIE zaadresowała go do niej - a więc jak ona, młoda dziewczyna, zwracając się do Any śmie prosić o wsparcie dla "głowy naszej listy Pana jakiegośtam"? Toż to gorzej niż gol samobój! I taka też była reakcja Any - podarła list, podkreślając, że ma dość międzynarodowych mądrości ludowych w rodzaju: kobieta szyją, mężczyzna głową. Bo głowa jest tylko jedna, niekoniecznie męska.
Tak więc i dziś Ana pogardliwie wydęła wargi i prychnęła, że ona listów niezaadresowanych na własne imię i nazwisko nie przyjmuje; potem jednak zwyciężyła ciekawość i otworzyła kopertę. Swoją drogą, dawno nie widziałam, żeby przychodziło tyle listów. Dobra, nie ja może, bo chyba jeszcze nigdy nie dostałam poważnego listu, nie licząc serduszek walentynkowych w podstawówce, bo w gimnazjum były już esy; napisałam to, bo mówi to Ana, a jej zawsze warto słuchać, bo ma nie byle jakie doświadczenie i wiedzę na większość tematów. Sama nie napisze, z Iwonkiem pod pachą ciężko.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment