Ciekawa jestem, czy to ciąża tak zmienia człowieka, czy jesień i nuda, w każdym razie stało się coś dziwnego - Ana Martin poszła na lekcję gotowania. I to jakiego! Rosyjskiego, jak się teraz mawia, choć jak już pisałam przy innej okazji, chodzi o ruskie. Dumna z niej jestem, nigdy nie gotuje, a tu zabiera się za kuchnię mocarstwa! I wroga też, nie zapominajmy. Jakiego wroga, zdumiał się Roman, gdy usłyszał kiedyś, jak opowiadałam o tym, że noga moja nie postanie w rusko-rosyjskim sklepie, chociaż mają tam kefir Katiusza, a w polskich sklepach brak. Katiuszy, znaczy się - bo ruskie, a kefiru też - bo nie dowieźli. Roman drąży: co ci Ksenia w Polsce do głowy nawkładali? Nie w Polsce, chrząknęłam, ksiądz w niedzielę mówił. Ech, machnął tylko ręką Roman i poszedł tulić Iwonka.
Ana to jednak twardzielka. Przecież ona lubi jeść tylko to, co zna, a co do reszty stosuje różne systemy. Kiedyś jadła tylko jajka, mleko, ziemniaki, bułki, makaron i mięso, gdy już ją nauczyli po ciężkich bojach. Z warzyw kalafiora i ogórki kiszone. Z owoców banany, których w Polsce nie było, jak mi objaśniła (ciężko mi w to uwierzyć, przecież teraz banany prawie że u nas rosną, a dojrzewają to już na pewno). Trochę czekolady, której też nie było, czyli jej nie jadła; natomiast wyrobu podobnego do czekolady nie chciała jej z kolei kupić mama, bo podobno trucizna - wolała wymienić kartki na benzynę. Ksenia, ty to już pleciesz doprawdy, przecież auta nie było, mówiłam ci, że mama to wymieniała na mięso - na to Ana. Czekolada podobna na mięso? Nonsens, coś się jej musiało pomylić. Nie, to prawda; kartki na wódkę wymieniała z kolei na cukier - Ana jest swego pewna. Zna się na historii.
Co do systemów Any: jedzenia polsko-polskiego w ogóle nie jada. Gołąbki, goloneczka, boczuś,
kaszaneczka świeżutka, moja droga pani - sprzedawczynie w polskim
sklepie już nie wiedzą, jak zachwalać garmażerkę i inne produkty. A Ana
nie i nie, skoro ani razu nie miała w ustach, to nie spróbuje, choćby ją wołami ciągnęli. Tylko, jeśli właśnie zechce. A chce rzadko i zazwyczaj późno. Sera białego spróbowała po raz pierwszy w tym roku, uwierzy mi ktoś? Mając tyle lat, co ma, czyli dużo. Bo Asia ją namówiła, znaczy się siostra. I pomyśleć, że Ana jest tak uparta i stała w tym uczuciu od najmłodszych lat! Wiem, bo podsłuchałam, gdy przyjechała jej
matuś, specjalistka od wymieniania kartek.
Tak więc Ana naprawdę nie nadaje się do kuchni, ani rosyjskiej, ani nie wiem jakiej, ani w ogóle, chyba żeby jeść. I dlatego właśnie poszła na lekcję gotowania, gdzie od razu stwierdziła, że z kuchni rosyjskiej zasmakują jej tylko bliny. Małe, czyli blincziki. Nie dziwi mnie to, bo oprócz kluch, jakich u nas w Łapach pełno, była soljanka. Nagotowały dziewczyny gar zupy z kiełbasą, że hej, a tu klops. Zawiesistej zupy ani zupy z dryfującą wkładką Ana przecież nie ruszy, co jest przyczyną zgryzoty Romana, który chciałby, by Ana jadła porządnie, tymczasem ona pije tylko wodniste zupki wyłącznie wg przepisu matuś (5 rodzajów) albo je te nowoczesne kremy (też 5 - a kto nie wierzy, że tak się teraz na Zachodzie nazywają zupy, niech sam sprawdzi!).
Oprócz soljanki była sałatka warzywna, jak ją tu u Belga zwą - rosyjska (ruska, albo raszyn salad/salad ris, jak zamawiacie). Też Ana nie jada, majonez dla niej nie istnieje, a zimnych ugotowanych warzyw nie znosi choćby dlatego, że pamięta, jak się nimi babrała w szkole komunistycznej na lekcjach wychowania technicznego, czyli zetpetach. Technicznego, pytam? A co ma sałatka ruska do techniki? Nic, wzdycha Ana, ale udawali, że ma, i kazali kroić wszystko w specjalny sposób. Wystarczyło, bym nigdy więcej tego sama nie robiła, szczególnie pod względem krojenia śmierdzącego selera, wzdryga się Ana i idzie sobie, bo Iwonek zakwilił. Romanowi też zapowiedziała, że sałatki nie zrobi, ale coś mi mówi, że dla niego pęknie. A gdy kiedyś Iwonek by zasmakował, to na pewno.
Ana odniosła jednak mimochodem zwycięstwo, a mianowicie w związku z blinczikami. Że lubi kawior, to wiem - wyroki Any są niezbadane, a klucza doboru potraw nie zna nawet ona. Ale zagapiła się biedaczka, opowiadała nam ze śmiechem, i myślała, że do kawioru podano biały ser (który, jak wspomniałam, już jada) - a to była śmietana! Mniam. Pomyśleć, że w ten sposób pierwszy raz w życiu Ana zjadła zimną śmietanę. Bo ciepłą już jadła w zupach swojej mamy.
Teraz obserwuję Anę uważnie, bo boję się, czy ta śmietana oby była zdrowa. Bo ruska była.
No comments:
Post a Comment