Thursday, 25 October 2012

(26) brugman

Jest w Brukseli, na dzielnicy Iksel, plac Brugman. Podobno najbardziej paryski spośród brukselskich adresów, co na mój gust brzmi jak nonsens, bo gdzie Paryż, a gdzie Bruksela, toż to co najmniej 1000 km, ale Ana Martin, prychając z pogardą, wytłumaczyła mi, o co chodzi: że dużo bogaczy dałoby sobie odciąć rękę, by tam zamieszkać, i tym samym udać przed samym sobą, że są Francuzami. O nie, Ksenia, nie Francuzami bynajmniej, skreśl to: czystej krwi Paryżańczykami. Mówi się: Paryżanami, poprawia automatycznie Ana, zawsze czujna. Bo Francuzi kojarzą się z beretem i bagietką, a tu chodzi o to, by kojarzyć się z Djorem, If coś tam Lorentem czy innym kapiącym złotem strojem, oraz małym palcem odchylanym podczas picia kawy w kawiarni filozoficznej u Sartra.
Nie znam tych nazwisk, piszę je trochę na ucho, a trochę na czuja, ale zdaje się, że rozumiem: na Brugmanie mieszkają snoby. Mieszka tam może jedna dziesiąta miejscowych snobów, za zasłoniętymi żaluzjami, Ana na to, ale do knajpek chadzają rzesze snobów-aspirantów. Plus normalsi, jak ja, bo sprawdziłam dzisiaj na własnej skórze, jak to jest być zadzierającym nosa nierobem i nieróbką.
Wejście w wielki świat nie udało mi się do końca, bo nie mam prawa jazdy, a nawet jakbym miała, to skąd bym wzięła merola? albo suwa? Ana ma takie auta w głębokiej pogardzie, Roman co prawda raczej nie, ale to nie zmienia faktu, że nic takiego nie było pod ręką. Nie miałam więc wyjścia: wzięłam Iwonka dla zmyłki, że niby tak muszę wyjątkowo na piechotę, buch go do wózka (wózek z drugiej ręki, trochę kółka już wysłużone, też furory nie zrobi, ale zawsze można udać, że wintydź, jak mawia Ana) i w drogę. 
Wózek tur tur tur turkocze, a ja obserwuję towarzystwo z baru przy księgarni. Cwaniacy, jeśli myśleli, że zmylą Anę Martin tym, że się usadowili blisko książek, no to naprawdę są naiwni i nie znają jej! A nawet mnie - bo w księgarni dziwnie pusto, na tarasie za to tłoczno, gwarno i...wszyscy w jeden deseń.
Faktycznie bogato. Eleganckie szare, beżowe i granatowe portki, nie to, co turkusy Rity albo zielonki Niny. Do tego kaśmirowe bluzki też w stonowanych kolorach, jak wyżej, z tym, że dla kontrastu w odwrotnej kolejności. By nudno nie było pewnie. Na nogach - mokasyny u panów, czółenka, tak to się nazywa staromodnie, u pań. Brązy w różnych odcieniach, mięciuchna skórka. Nogi opalone - to u pań. U panów spodnie przepisowo długie, więc widać tylko solarkę na co starszych twarzach, może to zresztą wpływ Bahamów; włosy już u obu płci pięknie wyczesane, ho ho! Jak u psów jorków, tylko bez kokardek. Takie czesanie oznacza długie siedzenie u fryzjera i debilne rozmowy z nim i klientelą, szkoda na to życia i energii, podkreśla zawsze Ana. Do tego jak potem spać? Toć to żal zniszczyć taki piękny włos. No, książki zakupione w księgarni można czytać całą noc na siedząco, podśmiewa się Roman, którego ten problem przecież nie dotyczy od dawna.
Patrzę dalej: torebki nowe, lśniące, bogactwa na nich nie za dużo, by pokazać, że się znamy na szyku, za to jest metka, zbędna tak czy owak, bo i tak wszyscy wiedzą, co za firma, czy też brent, co podsłuchałam ostatnio. Płaszczyk często w brzydką kratę, a jak nie płaszczyk - to chusteczka przynajmniej. Skąd te kraty? Jak w Łapach spod kościoła doprawdy. Okulary też modne, ramki że fiu fiu, plus drugie słoneczne w pogotowiu, czy świeci, czy nie. 
Makijaż jest. U pań obowiązkowy, u panów jeszcze nie, ale powoli coraz bardziej. Za to u panów musowo markowy wóz, u pań nie, bo prawdziwa dama daje się wozić, objaśniła mi kiedyś Ana, która sama się wozić nie daje, bo ma dwie nogi. Ale dodaje, by się dawać wozić w sumie, mężczyźni to doceniają, wynika z jej obserwacji (póki nie mają dość, co wynika z kolei z obserwacji Romana). Futer na razie brak, bo pierwszy dzień zimna. Ale podobno będą.
Krążę z Iwonkiem i krążę, nogi mi odpadają powoli, a snoby siedzą, piją wina i szampany i jedzą ostrygi, marząc, że są gdzie indziej. W Paryżu czyli. Głodnam, ale ślinka mi nie cieknie, o co to, to nie, nie jadam żywego towaru. Nadziwić się nie mogę za to, że smakuje to tym z tarasu. Może odpowiedni strój i fryz każą jeść inne rzeczy i być z Paryża. Może kiedyś to sprawdzę.

No comments:

Post a Comment