Jedno mam na pewno wspólne z Aną Martin: obie nie lubimy gotować. W teorii obie jesteśmy podobne, w praktyce już nie, bo ja gotować muszę, a ona nie. Bo nie lubi i już, kropka. Zresztą nie ma sił, by ją namówić do czegoś, czego nie lubi. Życie jak w Madrycie, można by powiedzieć, choć Ana nie jest o tym przekonana, bo ile się musi nawojować, by było, tak jak chce!
Ale z gotowaniem to Ana ma super. Nie dość, że nie poczuwa się do obowiązku, to jeszcze nie odczuwa potrzeby, by zjeść coś domowego. Woli kupne, albo to, co ugotują dla niej inni. Czyli koleżanki kucharki, a ostatnio Roman. Ten to się dopiero zapalił! W czasie, gdy Ana karmi Iwonka, on łazi po internecie, no i wynalazł jakiegoś bloga o kuczinie, skąd chce wypróbować wszystkie przepisy. Kuczina to chyba po hiszpańsku, brzmi podobnie jak kuzynka, a oznacza - co za niespodzianka! - kuchnię. Nie wiedziałam nawet, że w Hiszpanii jedzą tyle makaronu, ile my ostatnio, myślałam, że tam raczej byka, a kluchy to we Włoszech, ale nie byłam, więc się nie wypowiadam.
W każdym razie Romana poniosła fantazja ułańska i z kuchni ciężko go teraz wyciągnąć. Miele, przesypuje, dodaje, łączy, mlaska, trze, stuka i puka łyżkami i rondlami - jednym słowem: szaleje. Wszystko to dla Any, by dobrze i smacznie jadła, a więc smacznie i dużo jadł także Iwonek. Bo on je to, co Ana, tylko w płynie. A ja to co oni, w formie stałej zaznaczam, bo na tym polega frajda, by razem usiąść. Tak jest w Hiszpanii, i tak jest na Sanżilu. Siedzimy więc i jemy i rozmawiamy. Mówię wam, zupełnie inna jakość, niż takie wsuwanie ze wzrokiem wbitym w talerz, bez słowa, byle już posprzątać, pozmywać, by było czysto i schludnie, jak często bywało u nas. Jak ściągnę już matuś, też ją tego nauczę. To się nazywa slofud.
Roman twierdzi, że w slofudzie nie tyle chodzi o czas trwania posiłku, co o filozofię życia. By się nie spieszyć i nie przejmować głupotami. By pójść się przejść wolnym krokiem po targu i powąchać warzywa (taaak, trzeba by iść daleko, na oko najbliższy kraj, gdzie coś pachnie, to Francja - złośliwość Any nie ma granic). Tu się więc trochę nie dobrali, bo Ana nonstop gdzieś gna i coś ją zaprząta. Teraz trochę denerwuje ją też, że Roman tak gotuje i gotuje, ale sama mi powiedziała, że tym razem mu odpuści, bo nawet nie wie, co ma mu do zarzucenia. Chyba tylko to, że jej brudzi kuchnię i używa garnków, których normalnie nikt nie tykał.
Tak więc każdego wieczora jemy wolno, dokładnie żujemy, rozmawiamy, a czas płynie. Płynie wolno, póki Iwonek śpi, i znacznie przyspiesza, gdy się obudzi. On się nic a nic nie zna na slofudzie. Ciekawe, po kim to odziedziczył.
No comments:
Post a Comment