Goście zjeżdżają na Sanżila bez przerwy, co weekend trzeba po kogoś iść na midy, a do tego ten ktoś często nie wie, co to midy, powstaje ambaras, jak goście myślą, że dojechali gdzie indziej, a przecież z Szarleroi nie da się gdzie indziej trafić, niż na dworzec południa. To wiedzą wszyscy Polacy i obcy.
Ana też nie zna tutejszej polszczyzny, o stałce już wspominałam, a ile słów jeszcze nieodkrytych! Roman mówi, że wśród Polonii w Czicago podobnie, na Jackowie nie da się zrozumieć rozmowy na bez klucza (kulturowego, dodał, znacząco patrząc na mnie, nie wiem czemu, jakbym normalnie myślała, że o zwykły klucz chodzi...).
Tym razem czeka nas nie byle jaka wizyta, bo to teście jadą. Jadą i jadą z Polski B, ale nie tej u mnie, tylko drugiej, z tej samej strony mapy, ale gdzie indziej jednak. Zresztą należałoby powiedzieć, że lecą i lecą. Co za wyprawa! Najpierw taksa. Potem pociąg. Osobowy lub pospieszny ekspres, który jedzie dłużej, niż kiedyś osobowy, czyli i tak wychodzi na osobowy. Potem autobus albo znowu taksa i wreszcie polecą. I dolecą chyba. Wszystko dla małego Iwonka, który właśnie mi pochrapuje w leżaczku, w związku z czym korzystam z okazji, że Ana zaczytana (rymuję nawet) i piszę.
Myślę, że teście jadą, by zobaczyć na własne oczy, że Ana i Roman radzą sobie z zajmowaniem się dzieckiem, choć podobno już były zakłady, kto bardziej się będzie migał od wycierania pupy, wstawania, kląskania itd. Na moje oko idzie im świetnie, no ale ja nie jestem babką ani drugą babką, by wiedzieć lepiej. Pierwsza babka już była, dziadek też doleciał, podobało im się i ocena młodo-starych rodziców wypadła nie najgorzej, bo wyjechali. Jakby Ana i ulubieniec Roman okazali się niegodni bycia rodzicami Polakami, dziadki by zostali, by ratować wnuka pod względem higieniczno-matczynym. Bo wiadomo, że matka wie najlepiej, ale babka jeszcze lepiej. I za jej czasów w ogóle byli inni ludzie i chamstwo się tak nie szerzyło, co dziś, kiedy to strach wyjść na ulicę, by człowiek po głowie nie dostał. Dokładnie, jak na niektórych ulicach Sanżila, wtrąciłam, ale babka powiedziała, że pani Ksenia (bo ona jest bardzo elegancka w mowie) jeszcze młoda, to jeszcze nie umie właściwie porównać poziomu chamstwa i niebezpieczeństwa u nas (tzn. u nich, w Polsce A) z Brukselą, nawet jeśli wielu uważa, że Sanżil to taka Bruksela B, a nawet XYZ.
W każdym razie babka matczyna niejedno przy Iwonku zrobiłaby inaczej, ale to w końcu Ana twoje dziecko i rób jak chcesz. Nie moje, tylko nasze, wtrąca Ana. Wasze, przepraszam, poprawia się babka, która jest z innej generacji, kiedy to dziecko należało głównie do matki, nie to, by ona tak koniecznie chciała, ale wszyscy wokół za to tak. Dlatego weszło jej w mowę, i wiesz Ana, nie czepiaj się mnie, mówi, przecież to niespecjalnie. Ana czasami odpuszcza matuś, czasami nie, bo uważa, że babka po to się wysoko kształciła, by widzieć, że rodziców jest dwójka. I że dwójka ma odpowiadać za malucha. Czyli że Ana może wyjść tak samo, jak Roman, oczywiście z tą różnicą, że Roman jednak nie może karmić piersią, choć by się przydało, by mężczyźni mogli, twierdzą obydwoje.
Rozmawiałam o tym z innymi dziewczynami ze stałki i mówią, że u nich też się powoli zmienia, ale że jednak tak rewolucyjnie, jak u nas w domu, to nie jest, by żona była całkowicie równa mężowi, a wręcz równiejsza. Oj Ksenia, tak powinno być wszędzie, na to Ana, jak zawsze do przodu. Jak poznasz nowego kandydata, to od razu musisz sprawdzić, jak cię widzi i jak widzi wasze role. Bo i tak wszyscy w rodzinie będą mieli gotowe recepty, więc ty od razu musisz wiedzieć lepiej.
Taka nauka płynie dla mnie po wizycie babki matczynej. Zobaczymy teraz, co na to ojczyna, ojczyzna można by powiedzieć. Ta ma trudniejszą rolę, bo po pierwsze musi zmierzyć się z Aną, a po drugie z tym, co zostało po wizycie babki matczynej. Bo czy Ana chce, czy nie chce, to ma w głowie i sercu więcej z matuś, niż się jej wydaje.
No comments:
Post a Comment