Tuesday, 1 October 2013

(74) seler

Powstał problem po drugiej stronie granicy, tym razem nie Sanżila, tylko o wiele dalej, bardziej na północ chyba, tam gdzie się kończy Belgia, a zaczyna Luksemburg. Ksenia, można powiedzieć nawet dokładniej, tam gdzie się kończy Luksemburg i zaczyna Luksemburg, ale to nie na północy, znaczy się owszem, na pólnoc od tego drugiego Luksemburga z poprzedniej linijki, ale na południu tego pierwszego, bardziej naszego. W jakim sensie, pytam Romana, bo to on wprowadza to całe zamieszanie. No bo sama popatrz, otwiera atlas, Luksemburg to prowincja w Belgii, a jednocześnie kraj. Mały kraik. Krajik. Krajina. Kraina. Och, Ukraina nawet, ale Ukraina to wielka akurat, pamiętam, no i w naszych stronach, a nie Zachodzie.
Luksemburgi oba leżą za to jak najbardziej na Zachodzie, do tego jeden bardziej na południe od drugiego, i to w tym bardziej południowym jest tańsza benzyna, to pamiętam, papierosy i alkohol też, dorzuca Ana Martin, ale to nas akurat nie interesuje, kwituje sama siebie. W każdym razie nie oznacza to przynajmniej, że tańsze jest wszytko. Weźmy taki seler. Przeczytaliśmy dziś, że tam na południu żądają za niego nawet 5 ojro, zupełnie jakby to nie był seler, tylko jakiś alkohol co najmniej. Do tego jest to seler wielki, jakiś taki zmieniony sztucznie strzykawką z genami, a nie taki brzydki, jak u nas zawsze w warzywniaku, taki, co to mi nigdy nie smakowal. Do tego, skoro wielki, to trzeba go kupić w dużej ilości, no bo jest w jednej sztuce, co automatycznie podwyższa cenę. Stąd cały problem i zmartwienie na południu, bo jak to wypada, by cena jednego składnika zupy przewyższała całą zupę? Na mój rozum to przeciwko ekonomii i gospodarce.
Ledwo o tym przeczytaliśmy, Ana Martin już miała rozwiązanie. Jak to ona. A mianowicie, że trzeba by przewieźć seler z Sanżila. Od razu zastrzegła, że nie musi być arabski, czego to mogliby się wystraszyć co delikatniejsi rasowo amatorzy warzyw na południu, lecz może być jak najbardzej polski, czyli najbardziej rdzenny z rdzennych. Sklepów z naszymi produktami najlepszymi w świecie w końcu na Sanżilu nie brakuje. 
Anie zamarzył się nawet od razu taki biznes warzywny, przykładowo busik krążący między Brukselą i tymi dwoma Luksemburgami na południu i rozwożący selery i inne dobra wśród spragnionych taniej, solidnej polskości Polaków i innych, którzy przecież także mogliby skorzystać zdrowotnie, finansowo i patriotycznie z naszych produktów. Hmm, pomysł jest, Ana zna nawet takiego jednego kierowcę w tym niższym Luksemburgu właśnie, teraz pozostaje już tylko skrzyknięcie naszych na listę na fejsie, załadować skrzynię ziemniaków i już można ruszać przez Brukselę A, B i Luksemburg na Luksemburg.

No comments:

Post a Comment