Thursday, 24 October 2013

(79) manifa

Wyrwałam się wreszcie do miasta, choć Roman mówi, że w Brukseli centrum jest gorsze nawet od Sanżila i naprawdę, nie ma po co tam jeździć, bo kebaba można zjeść lepszego u nas na dzielnicy, a w centrum głównie fryty, sekszopy, brud spory i niezbyt miło. Ale to Roman tak ma, czyścioszek. My z Aną widać jakieś jesteśmy zdziwaczałe, to znaczy ja taka nie byłam, chyba przeszło na mnie, tfu na psa urok, jaka pani, taka sługa, to i nic dziwnego, że z czasem mi się w głowie przewróciło. W każdym razie obie lubimy podskoczyć do miasta, wyjść na miasto, jak mówią w Łapach, i do miasta, jak mawia Ana, wzorem swojej mamy tak mówi, podkreśla, choć wcale nie jest pewna (co jeszcze rzadsze), czy czasem nie można i nie wypada wręcz mówić ostatnio na miasto, tak to się łapskie zwyczaje rozpanoszyły w polszczyźnie ojczyźnie, łapszczyźnie, można by napisać, bo przeczytać to już ciężej, szczególnie, jak się jest Belgiem z Sanżila i na oczy takich liter nie widziało.
I Ana, i ja, zaliczamy więc wypady do centrum, Ana ubrana byle jak, jak to ma w niezdrowym zwyczaju, ja nieco bardziej z miejska, odświętnie, jak mnie nauczyli. Wczoraj na wycieczkę miałam na sobie więc żakiecik, ten bożonarodzeniowy, i żałuję! Bo gdzie to ja trafiłam, w oko cyklopu, jak podsumował Roman moje przygody, to była metafera  taka, dodał, widząc, że coś mi się to nie łączy z cyklopem, wiatrem? Cyklonu, to jest wiatr, cyklop to taki bożek grecki, z jednym okiem, tłumaczy Ana, nic nie łapię, ale dobra; chodzi o to, że byłam na manifie. Żakiecik też, co przypłacił obrzuceniem jajkiem. Zbukiem zwanym, zapachu wyprać się nie da, za to mnie uratował.
Ja, spokojna Ksenia, na manifie, jak nie obrażając nikogo, Ana czy inna feministka. Ale i Anę przebiłam, bo to była manifa z policją w roli głównej. Policji było kilka tysięcy, i tym razem nikogo nie pałowali, ani nie chronili, bo do tego też służy przecież policja, tylko sami maszerowali skuleni. Żalili się czyli na życie policjanta, tzw. funkcjonariusza, jak w tiwi mawiają.
Stałam więc w żakieciku i głową kręciłam, aż oberwałam. Nie mogłam zupelnie zrozumieć, o co chodzi. Z mojej wiedzy wynika, że policja i milicja stoi w maskach i z plastikową tarczą, a na gwizdek - rusza do bicia. A tu nic z tego, odwrotnie całkiem. Policjanci wydawali mi się biedni i smutni. Szli w krótkich rękawkach, zimno im nie było co prawda, bo i ciepło, i emocje grzeją, ale chyba za to niewesoło. Czego oni chcą, spytałam jednego gapia. A on, że idą, bo ciężko i groźnie. W pracy. W Belgii. Na Zachodzie ma to miejsce. To ich biją ostatnio częściej chyba nawet, niż oni kogoś. Że mało ochrony mają, że tylko skargi słyszą, jacy to nieudolni.
To był mundurowy w cywilu, odgadłam od razu. Znam go, stoi z takimi jak on u nas na Sanżilu przed komendą w grupce, jak jakieś uczniaki. Wydawali mi się raczej młodzi i mili. Palą owszem, ale klną nieco tylko, dlatego w życiu by mi nie przyszło na myśl, że są nieszczęśliwi. W Łapach, że wspomnę, każdy chłopak chciał iść na mundurowego i jeszcze przed 40tką na emeryturę, by zacząć godziwie zarabiać na boku. Roman twierdzi jednak, że w Belgii jest inaczej i nikt emerytury młodym nie daje. Nooo, to trzeba było od razu mówić, żakiet by ocalał! Równości chcą,  protestują, bo pewnie się zwiedzieli, jak to w Unii szybko można, że koledzy po fachu w Polsce lepiej mają. I chcą do Polski A lub B, a nie mogą, języka nie znają, jak ja zupełnie kiedyś. I opowieści o równości można między akta włożyć.

No comments:

Post a Comment