Szampon dawno wypity, nawet się zdążyłam nauczyć, że to nie szampon czy inny szampan się tak naprawdę nazywa, lecz champagne. Wymawiane jednakże po polsku przez sz. Podobnie jak inne słowo, które przy okazji mi wpadło w ucho, a mianowicie: szampion. Jedno małe i dodane, a cieszy, choć oczywiście nie tak, jak bąbelki i bombelki z champagna.
O szampionach powiedział mi Roman, który na sporty czasu nie ma, a teraz to nawet jeszcze mniej niż przysłowiowe zero, za to dużo entuzjazmu do lektury linków, które mu podsyłają koledzy, co to bez smyrania palcem po ajfonie żyć nie mogą. I wypatrzyli oto, że w nowym roku, który już od dawna za progiem, będzie można uczestniczyć w wirtualnym belgijskim klubie. Tenisistów. Byłych. Szampionów właśnie.
Przyznam, że nie wiedziałam początkowo zupełnie, z czym i kim to powiązać, ale Ana Martin się miłosiernie i z wrodzoną łaskawością nade mną zlitowała, i wyjaśniła, o co chodzi. Że szampioni to miszczowie. Że po polsku słowo to zwane jest bardziej pod angielską aligancką nazwą czempion. Oraz pod postacią jabłka, którymi przecież polski przemysł stoi, a jednym z jego miszczowskich pociągnięć jest właśnie produkcja czempionów.
Spodobał mi się ten patryjotyczny wątek, nawet jeśli od razu musiałam go poprawić na patriotyczny. Można go przenieść na poziom lokalny, sanżilowski, i wspomóc lokalnych czempionów, ukradkiem zmieniając litery i wymowę na szampinowską. Bo okazuje się, że nasi szampioni, zgromadzeni we wspomnianym wirtualnym klubie, potrzebują wsparcia. I to nie byle jakiego - co najmniej 425 ojro za dwie godziny obecności...na urodzinach.
Co to za jakaś wyjątkowa bzdura, denerwuje się znad groszkowej głowy Ana. Ana, pozwól ludziom robić, co chcą, ośmiela się zaprotestować Roman. Jak ktoś chce, niech sobie zaprasza do domu szampiona, co w tym złego? Nie złego, dziwnego, że komuś się chce wydawać takie sumy na starych, zapomnianych graczy, którzy nie wiedzą już, skąd brać na życie, zamiast się wziąć do sensownej roboty. Poczekaj, sprawdźmy, uspokaja Roman.
Po pierwsze, by obcować z gwiazdami (upadłymi - wtrąca Ana), trzeba wyciągnąć z kieszeni 50 ojro. Rocznie. Potem można serfować po stronie i wybierać z jednej strony między różnymi formami zabawy, a z drugiej - gwiazdami. A co to za gwiazdy, kpi Ana. No patrzcie sama, Ksenia, spisuj: S. Darcis; O. Rochus, S. Appelmans, D. Norman, A. Devries. Aha, spoglądamy po sobie. A kto to? Nie wiem, wzrusza ramionami Roman, podobno byli dobrzy i znani. I bogaci, dodaje Ana, a teraz znów chcą tacy być, tylko mniejszym wysiłkiem.
No bez przesady, staje w obronie uciśnionych Roman: może nie nabiegają się tak, jak na łimbledonie, o ile tam kiedykolwiek trafili, ale też muszą coś z siebie dać. No, dawaj tę ofertę: urodzinowa godzina na korcie z dzieckiem (tort gratis, doczytuje przez ramię Ana); trening, także przez komputer (o, to dopiero męczarnia! - Ana) ; porady psychologa sportowego (pranie mózgu, no na to są zawsze chętni - Ana, a kto); pobyty w Belgii lub Hiszpanii (o, szczególnie to, cierpienie nieskończone - Ana zaraz pęknie ze śmiechu; Roman, skończ już, bo zwątpić można!).
W sumie nie rozumiem do końca, co Ana ma przeciwko, ale siedzę cicho, na wszelki wypadek. Osobiście, jakbym miała do wydania 75 ojro, by ktoś mi 25 minut przez komputer obiecywał, że się nauczę grać i wygrywać, to może bym i wydała. Jakbym miała więcej - 1500 - to dlaczego nie, mogę się wybrać do Hiszpanii i tyle właśnie przelać szampionowi. Albo no dobra, 950 za trening w Belgii. Całkiem tanio.
W sumie pomysł genialny w swojej prostocie, zastanawia się Ana. Mogłabym założyć podobny klub, nawet w realu, a nie tylko wirtualu, i oferować wieczory z książką. Mogłabym uczyć czytać na nowo na papierze, a nie tylko palcem po ekranie. I pisać długopisem albo nawet prastarym piórem. Ceny konkurencyjne. Adres: www.e-ana.sg, tak Ksenia, nie sż bynajmniej. I biznes gotowy.
No comments:
Post a Comment