Monday, 26 January 2015

(239) kiwi kwili

Pasta kiwi but ożywi, kołacze mi się po czeluściach pamięci. Ana Martin twierdzi, że to niemożliwe, bym pamiętała, musiałam zasłyszeć potem, bo to szalało po tefałpe 1 i 2 na pograniczu komuny i kapitalizmu, kiedy się rodziłam; ale ja uparcie swoje. Kiwi najpierw było owocem, a potem pastą. Póki się się nie stało ptakiem, a potem sztuką.
Nie całkiem Ksenia, prostuje Ana. Kiwi najpierw było ptakiem. Z Nowej Zelandii, czyli bardzo daleko i bardzo egzotycznie. Potem owocem - też całkiem innym od wszystkiego, co znamy, bo kto to widział owoc z włosami. Jeszcze pamiętam, jak straszyli w dawnym ustroju, że za granicą, która w międzyczasie stała się naszym swojskim zachodem, w wydaniu sanżilowskim, są takie owoce, co jak ich kolce wejdą w język, to koniec. I co? Nieprawda. Mit, jak czarna wołga. Kolce to żadne kolce, nic nie boli. No chyba że je od lat 80. zmodyfikowali genetycznie i unieszkodliwili. Ach, ten zachód i jego gierki, już za komuny przestrzegali.
I dopiero potem kiwi stało się pastą. To znaczy na Sanżilu już wcześniej, wiadomo, tu opływali w dostatki od dawna, ale w Polsce A i B dopiero za sprawą kapitalistycznej reklamy i tego chwytliwego hasełka. Ale fakt, sztuką kiwi stał się dopiero w najnowszym wydaniu. Za to jakim!
To Rita i spółka tak ożywiła to ptaszysko, nadając jego istnieniu poniekąd nowy sens, nazwijmy to bez ogródek. Bo wymyśliła sobie, by kiwi zaprząc do pracy. Na ugorze artystycznym. Z dziećmi. Nie, nie żadne zabronione rewiry, tylko same przyjemności: malowanki - wycinanki - dzierganki - tańcowanie - plakatowanie itepe. Efekty niczego sobie, sama widziałam. Dzieciarnia szaleje z radości, rodzice puchną z dumy, a najważniejsze - że spędzają czas z osobna, co każdemu rodzicowi czasami wychodzi na dobre. Święta prawda, wzdychają zgodnie Martinowie. I inni pewnie się pod tym podpiszą.
W każdym razie kiwi kwili nam na Sanżilu na całego, rozrasta się pięknie, i w końcu musiało dojść, do czego doszło - a mianowicie do prawdziwej książki. Jakiejś takiej dziwnej, jeśli mnie spytać, formatem nie przypomina niczego, co znam, okej, powie Ana, nie jestem orłem czytelnictwa, jak co poniektórzy u nas na dzielnicy, co to książka za książka tylko, ale też jestem wśród tych nielicznych Polaków, co to czytają więcej niż 10 książek rocznie. Czy to pod wpływem Any i Romana też, czy nie, to już obojętne, ważne, że jest efekt i czytając statystyki biblioteczne z kraju, mam się czym chwalić sama przed sobą i przed Łapami. Żem w czołówce mianowicie.
Ale takiej książki dotąd nie widziałam. To, że kwadrat, to jeszcze nic, ale toż to kwadrat rozkładany! I to na różne strony. A jak już rozłożyć, to piękne rysunki. Na jednych Bruksela chyba, na drugich Gdańsk, to w Polsce, dodam. Wszędzie ritowy pies się błąka. Do tego znajome imiona i dzieciarnia. Miło tak czytać trochę o sobie jakby. Od razu urosłam w dumę.
I teraz ta książka trafiła nie tylko pod strzechy, ale pod dach. Samej ambasady. W sobotę, czyli odświętnie, bliskość niedzieli zobowiązuje. Byłam tam. Na promocji, jak w supersamie albo nawet w galerii normalnie. Ana też tam była, i to nawet trochę opromieniona sławą kiwi, bo blisko dziewczyn stała i coś tam do mikrofonu nawijała. Jak hostessa się prezentowała, choć strój miała jak zwykle nieniedzielny, jakieś takie żółte coś. Ale uszło, wstydu nie było, może dlatego, że każdy musiał pilnować własnego potomstwa, taki ścisk, a schody strome. Też - bo darmowe. Książki znaczy się. Co rzadkie, a godne pochwały.
Co tam oficjalnie gadali- to nie wiem, mali goście skutecznie wszystko zagłuszali, ale o to chyba chodziło, by było gwarno, tłumnie i kolorowo. Najpierw przemówił ktoś ważny, na oko ze świecznika, bo w gajerku, jak Roman na komisji. Potem trzy dziewczyny kiwi, pomiędzy nimi Ana. Czyli 4 na jednego faceta. Piękny feministyczny wynik, widziałam to zadowolenie na twarzy Any.
Wszystko to błyszczało co najmniej tak, jak wypucowane pastą kiwi. Co tym razem Brukselę ożywi (ła). Kwileniem i czytaniem. Podobno będzie dodruk, i to nie w e-formie. Aż zaniemówiłam, że tak można. Szapoba, mówi się na to.

No comments:

Post a Comment