Wózek to jest jednak to. Gdzie to można z nim zajść? Wszędzie. Ana Martin twierdzi przykładowo, że wczoraj zaszła do peerelu. Nie wiem, gdzie to jest. Jakiś bek to ze fjuczer, tak to nazwał Roman. Hmm. Musi to być w dół od parku. Może poza Sanżilem już nawet.
Peerel, czyli PRL, Ksenia, wybucha śmiechem Ana. Polska Rzeczpospolita Ludowa, czyli właściwie ojczyzna moja i Romana, bo tam żeśmy się rodzili. Ach, a to Polska właśnie, kojarzę. Obecnie znana pod oficjalną nazwą Rzeczpospolitej Polskiej numer któryś tam. Tak przynajmniej piszą na ambasadzie i konsulacie też, nie dodając jednak numeru, czy to dlatego, że zabrakło cyfr albo rzymskich liter, czy to ze zwykłej ludzkiej niewiedzy i ignorancji. Ach. W każdym razie - po peerelu na oko nie powinno być śladu nawet w Polsce B, bo z A dawno zniknęła, a że ktoś mógłby go szukać na Sanżilu - to już by mi się nawet nie przyśniło w najgorszych koszmarach. Których i tak mieć nie mogę, bo do czego miałabym porównywać dawne do nowej er-pe, skoro ja znam tylko tę er-pe, by było wygodniej kojarzyć - RP? To tam matuś na porodówce leżała. W spadku po peerelu ona była jednakże, podobno jednakowo straszliwa.
No ale że peerel wytropiono na Sanżilu? Proszę proszę. Ciekawe, w którym kącie. Tym razem nie na Sanżilu, prostuje Ana, tylko na dolnym Forest. Koło mojej ulubionej ulicy Rogalikowej, która w tłumaczeniu się nazywać także Księżycową - w wersji rosnącej. Zostańmy więc przy Rogalowej, bo inaczej brzmi głupio, jak z jakiegoś PRL normalnie. Tam to ja wczoraj zaszłam. Zeszłam z góry właściwie, bo to w stronę Rity i małej Hili. A że one lubią pospać, myślę se - zajdę do Deleza. Delhaize'a, poprawiam Anę, ja, Ksenia, do czego to doszło? Tak, tegoż. Który gdzieś tam ukryty, jedyny sklep belgijski w zalewie arabskich. Arabskiej, można by wręcz napisać wprost, wtrącam. Niech będzie, zgadza się Ana.
Wchodzę więc ci tam ja i oczom własnym nie wierzę, ciągnie. PRL czy peerel żywcem mi staje otworem. Za tzw. granicą ostatni raz taki sklep widziałam w Berlinie, i to wschodnim, czyli z charakteru nieco peerelowskim. A tu - bek to ze fjuczer, 25 lat później. W środku Zachodu.
Gdzie to dojrzałaś ten PRL, dopytuje Roman. Puste półki? Też były, ale najpierw było wejście. Niby srebrne, metalowe takie, ale odrapane. fuj. Bez napisu - wejście. Następnie - brak bramek, czy to pikających, czy automatycznych z niebieską strzałką. Można kraść.
Wjeżdżasz, jak za dawnych czasów, nikt ani nic nie kontroluje. Wewnątrz - złe oświetlenie. Bynajmniej nieromantyczne, złe lampy po prostu. Wszystko wydaje się buro-żółte, nieapetyczne, nawet jeśli spece od opakowań, Lapaż taki na przykład, na głowie stawał, by tylko nadać im amerykański wygląd. Bez jarzeniówki ani rusz.
Dalej tylko gorzej. Owszem, Roman, puste półki. Po hali snują się jacyś wyładowywacze, z nieprzytomnym wzrokiem.To nie to co u nas w kraju w biedzie, tam zwijają się jak w ukropie, dodaję swe trzy grosze. W biedzie to aż za bardzo wyśrubowane czasy, film o tym był nawet, no ale tu - zwykłe lenistwo chyba. I brak pomyślunku, bo całe aleje zastawione kartonami, że nawet bez wózka byłoby ciężko, a co dopiero z.
Ganiałam ci ja w kółko po tych dwóch alejkach, gdzie dałam radę przejechać, bo nic znaleźć nie mogłam. No, to typowe akurat nie tylko dla peerelu, tylko dla ogółu sklepów na Sanżilu, a jak widać na załączonym obrazku - i na Foreście, a może nawet całej Belgii i zachodu. Brak jakiejkolwiek logiki w ustawianiu towarów. Cały czas je przestawiają, ale zero efektów. Coraz gorzej. Moim skromnym zdaniem oczywiście, które jest niczym przy zdaniu wielkich tego świata. Za dużo tego mają, choć w tym delezie akurat nie.
Słuchajcie dalej. Wystrój. Stare, metalowe regały, jak z pawilonu na moim osiedlu. Takie z dziurkami? Tak, dokładnie. Pamiętam, rozkłada się Roman. Kiedyś białe, obecnie lekko szarawe. Lady chłodnicze - Roman, sam musiałbyś ocenić, ale moim zdaniem: z demobilu po peerelu. Podobnie jak półki na chleb. Z piekarni u Kubiaka normalnie, z ulicy Wawrzyniaka. W Polsce B u ciebie też takie pewnikiem były.
Jeszcze dekoracja. Smętne złote kule z frędzli choinkowych pod sufitem. Powieszone na niepasujących sznurkach. No ale tego to chyba w ogóle nie było kiedyś, dekoracji w sklepach, co? Bo skąd by je wziąć? Każdy zazdrośnie własnej choiny pilnował, cudem upolowanej.
Czyli jakiś postęp w tym delezie jest, podsumowuje Roman, ale ogólnie brzmi jak bek to ze fjuczer, faktycznie. A co to, odważam się wreszcie spytać. Tytuł filmu z czasów peerelu, amerykańskiego jednak. Nie widziałam, wiesz? przyznaje się Ana. Ana, no co ty! Roman jest zupełnie wstrząśnięty; toż to kultowe dzieło. Ksenia, po polsku nazywało się: Powrót do przyszłości, mimo że chyba byli w przeszłości w sumie. Może znajdziesz gdzieś na diwidi. Na defałde czyli? Tak. Albo na kasecie vałhaes. Wideo czyli przez wu.
Może w tym supersamie by było, zastanawia się Ana. Wpisałoby się w styl. Tylko jednego mi brakowało: starych kas. Tego niezapomnianego dźwięku. Rachunków z fioletowymi cyferkami. Ach, marzyło się o wejściu do takiej kasy i stukaniu w klawisze, ach ten dźwięk! No i chyba sprzedają worki foliowe, tzw. siatki, mimo że bez siatki. Zwane dziś reklamówkami, na Sanżilu wśród naszych też. Kiedyś to był rarytas nie do pomyślenia i każdy własnī worek niósł.
Fartuchy na paniach za to są. Butów nie podejrzałam, ale chyba też takie sklepowe, a la szpitalne. Miotły do zamiatania też były. Brudna podłoga z plackami. Ach, ogarnia mnie nostalgia. Do czego to jest zdolny taki supersam. Komu smutno, a rodem jest z peerelu - marsz na Rogalową.
No comments:
Post a Comment