Wednesday, 28 January 2015

(241) szek za kesz

Szek repa. Czeko-szek. Szek za kesz. Tak. Śmiesznie, owszem, jak szach mat niejaki, ale czy nie wygląda w gruncie rzeczy lepiej niż cheque repas? Z akcentem, do samowolnego wstawienia którego aż wyrywa się mój komputer? Bo co to w ogóle za wynalazek: szek jedzeniowy? Nawet jeśli to czek? Tylko lebelż mogli na to wpaść. A teraz chcą wypaść. Z tego systemu.
Chyba nie tylko jednak tu się to praktykuje, oddaje cesarzowi co królewskie Ana Martin. Coś mi świta, że to wynalazek na wskroś francuski. Francuzi przodują w biurokratycznych systemach papierów. Pewne, że kto po raz pierwszy z tym się zetknął, a co gorsza musiał stosować - ma trudności w połapaniu się, gdzie dać jaki czek, za ile, ile można odciągnąć za to podatków, ile dodać gotówką. Uff. Co za utrudnienie. Nie wiem, jak wy, ale ja nadal nie wiem, skąd się bierze te czeki i co to za tajemnicze przedsiębiorstwa i z czyjego nadania je rozdają. Takie Sodekso przez iks lub inne. Kto na to w ogóle wpadł? I kto za tym stoi? Nie zwykły Kowalski, to jasne.
Też się nie znam aż tak, bo u nas na komisji tego nie rozdają, chyba wymiękli, jak zobaczyli, co zrobili sami sobie, jak umieścili stolicę świata w Brukseli, i musieli zmierzyć się z czekami, śmieje się Roman. Ale chyba chodzi głównie o to, że takie czeki jedzeniowe nie są opodatkowane. Tak więc przeciętny lebelż dostaje część pensji, za którą płaci podatki, i drugą, w czeko-szekach, która jest zwolniona z podatków. Tak to rozumiem.
Czyli co, zakamuflowane zadośćuczynienie za wysokie podatki, tłumaczy sobie i mi Ana? Tak jakby. A czy to zakamufo...no nie wiem, to znaczy, że szeki są uczciwe, dopytuję? Tak, zgodne z systemem, ale tak naprawdę motor napędzający konsumpcję. W knajpach, kanapkarniach, barach, a nawet sklepach. Czyli, o ile dobrze rozumuję, jeśli ludzie płaciliby podatki od całego zarobku, mieliby jeszcze mniej pieniędzy i nikt by nie jadł na mieście? I trzeba by zmienić godziny pracy, by tak jak u nas w Łapach rodzina jadała o 16? No, to by była dopiero rewolucja!
Tak, moim zdaniem o to w tym wszystkim chodzi, by do knajp miał kto chodzić, potwierdza Roman. Głównie w południe, czyli uświęconej porze obiadowej, kiedy to każdy porządny lebelż sięga po kanapkę zawczasu samemu pieczołowicie przygotowaną i zawinięta w papier śniadaniowy (Ana, pamiętasz, jak to wyglądało?), a ci bardziej otwarci ruszają właśnie do barów. Ruszać szczęką.
I właśnie czytam, że to się może skończyć, ostrzega Ana. Projekt ustawy znoszącej system. Rewolucja w kraju sandłiczy. Ktoś się zorientował właśnie, że system służy nie tyle ludowi, co takiemu sodekso właśnie, któremu przedsiębiorstwa płacą rocznie 43 miliony ojro za samo wydawanie czeków, czyli druk pewnie i nadawanie urzędowych numerów. Kolejne 40 milionów zgarniają od właścicieli knajp itepe., którzy muszą odesłać szeki do sodekso, by odebrać pieniądze. Bezsens totalny, podsumowuje po swojemu Ana. Niezły pomysł na biznes, swoją drogą. Pytanie brzmi teraz, co dać ludowi w zamian, by zechciał jeszcze głosować w wyborach na tych, co to wprowadzą?
Dlatego to wszystko na razie w fazie projektu, uspokaja Roman. Właściciele sodekso nadepnęli widać komuś na odcisk. Albo są z innej opcji politycznej po prostu. Droga do Belgii bez czeków będzie długa i usłana kolcami, coś mi się wydaje. Bo i sodekso ma o co walczyć, i nikt nie chce płacić więcej podatków. Keszem. Wolą szeki od keszu. 
Hmm. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Jedno pewne - im mniej papierów, tym lepiej, więc już nawet rezygnacja z papieru będzie sukcesem i znakiem, że lebelż gonią Europę, twierdzi Ana. Bezszekowa i bezkeszowa też chwilami. Jak jakaś labelż normalnie.

No comments:

Post a Comment