W dniu wyborów czarno - biały zrobił się nagle jakiś ten świat i powiało grozą. I trwogą. Jak trwoga - to do Boga, twierdzili matuś, ale dokąd się udać, jak się zamieszkuje u Any Martin?
Mówię w aspekcie względem wyników, w których to mam jakiś udział. Siedzę tu ci ja i czekam, czy wracać do ojczyzny, czy jedszcze można na emigracji. kto nami porządzi? Lepiej zmykać jeszcze dalej, czy nie? Ana twierdzi, że obojętnie kto wygra z tego zacnego grona, lepiej dalej, niż bliżej Polski, ale nie wie, co ja wiem, bo nie słuchała proroka z Uklów. A ja tak.
Z rana nie było tak groźnie. Wybory odbyliśmy już wcześniej w końcu. Bo jeśli nie wiecie, to miał być całkiem przeciętny, pieszo-spacerowy wypad ku lokalowi z dwoma wózkami, a ku naszemu zbiorowemu zdziwieniu okazał się korespondencyjny. Tak to nas nasza Ana pięknie i nowocześnie zapisała na wybory: pocztą. Ale żeby głosować listem, wcześniej trzeba iść do ambasady czy tej drugiej, no, konsultacji. Kto poszedł, zgadnijcie. Brawo - ja. Poszłam karnie z dwoma upoważnieniami, odebrałam materiały, wczytałam się co nieco, między innymi w naszych tu rodzimych sanżilowskich nowinkach i gazetce w materiały reklamowe kandydatów i kandydatki, no i z ciężkim sercem zakreśliłam. Iwonek też, dwa razy, za mamę i tatę. Wrzuciliśmy i paszło! Won w świat!
Nie, nie tego skreśliłam, co śpiewał dawniej panka, jak twierdzi Roman, on już wtedy żył też i nawet radio mieli. Nie, nie tę, co o niej piosenka z lat dziecięcych, choć to jedyna kobieta w tym towarzystwie i Anie smutno, że ręka po prostu sama odjeżdżała z przypisanej do niej kratki. Nie, nie tego, co od lat w każdych wyborach startuje i ma kozią bródkę. Nie, nie tego, co chce zbawiać biznes, i tu z kolei Roman mówi, że stracona szansa, bo może i by coś z niego było, gdyby wiedział, czego chce. Nie, nie tego, co dopiero niedawno na siłce wymyślił, że może by se prezydentem został. Nie, nie tego, co z miasta Any ci on i przed judeo czymś tam w gazetce przestrzega, a wie podobno, o czym mówi, bo uczony i studiował, a nawet filmuje. Nie, nie tego, co z miasta Romana z kolei, a uśmiech ma maślano-obleśny. I nie tego, co to z miasta bliższego Łapom, co to za to zdążył już być kimś innym, co rok to prorok doprawdy.
To już wiecie, kogo pocztą wysłałam do ojczyzny. Ale nie zapiałam z tej okazji radośnie na jelenim rogu, co to to nie. Myśliwym i tym, co kobiet nie popierają we względzie konwencji, co to ją Ana uważa za ważną - dziękujemy. No ale kogoś trzeba było obywatelsko skreślić. To i poszło w świat.
Siedzę tu ci teraz, dzieciaki posnęły po pięknym dniu na Sanżilu, co go żeśmy niepatryjotycznie spędzili w innych gminach bliższych i dalszych, i czekam. I martwię się, bo co człowiek z dzielnicy nos wychyli, to się dowie strasznych straszności. Doczekam w nerwach do wieczoru wyborczego, by zobaczyć, że głos mój nie poszedł on ci na marne, i spiszę to, czym mnie zmrozili na Uklu. Z odpowiednim komentarzem, bo jedno pewne - tu może zaradzić tylko dobry prezydent. I tylko z Polski.
No comments:
Post a Comment