Ojej, zapomniałem! mówi w takich przypadkach Iwonek, uderzając się w czółko. Ksenia zapomniała, ojej! że się sama walnę. Że maj to nie tylko matury, ale i komunie mianowicie. Ale od czego jest naród.
Ten naród, ten, a jakże. Nasz, A i B. Siedzący gromadnie na ławce, zupełnie jak w tym kraju, z tym że ten kraj teraz daleko, a na Sanżilu to jednak nie to samo. Ana Martin nazywa takie gromadne ruchy Polaków: namiastka. I razem każe pisać. Nie wiem, czemu zdrabnia miasto, może dlatego, że ten Sanżil nasz, kraj ten, to taka wielka wieś, albo ma jakiś inny zamysł, jak to Ana.
W każdym razie i my obie zasiadłyśmy sobie z Groszkiem w wózku, i słuchamy. Ana z zaciętą miną, bo nie znosi przekleństw, ja ze strachem w oczach, że rozpoznają i doniosą matuś, że ja się z taką z Szumana włóczę, zamiast ze swoimi debatować prezydencko przed drugą turą. Ale udało się, bo i piwko było, i kolorowi tacy i owacy podpalali, podczas gdy nasi pili, mimo że upał i dwunasta na zegarze stała; co kraj, to obyczaj; to ich obgadać trzeba było, to i na mnie nikt uwagi nie zwracał. Póki nie struchlałam na słowo: komunia. Bo zapomniałam!
Grzech śmiertelny to, czy tylko połowiczny? Any przecież nie szło zapytać, to i wysłuchałam, co mnie ominęło w niedzielę na Sablonie. Przede wszystkim: że pięknie jednak wyszło. Lepiej niż rok temu, choć ta, co zdawała relację, niewiele widziała, bo choć kościół większy, niż kapliczka w Sokółce, to nie szło nijak się wepchać, taki ścisk. Każdy chciał foty dziecku cykać w końcu, a co? No i jednak jak te małe założyły te rozłożyste suknie, cudne były, naprawdę, w naszych czasach takich nie było, a skąd, to też od razu dzieciarnia, normalnie zgnieciona, więcej miejsca potrzebowała. Tym bardziej, że to ich święto, jakby nie było. Kiwali głową wszyscy.
Choć my pijemy za ich zdrowie, che che!
Pod kościołem podobno już lepiej się działo, ale najlepiej - w restauracji. Do ósmej żeśmy zabalowali normalnie, aż dzieciaki posnęły. U Kaśki robiła ta, co gadała najwięcej, choć torty, piękne i pyszne, że ja cię kręcę, na Anderlechcie zamówiła. Wspaniałe jedzenie, choć po tych pierogach i bigosie to ciężko było zmieścić, ale co robić? Ile razy w życiu dziecko ma komunię, no powiedz Iwona sama powiedz no?
Zgadzam się z nią i tym gorzej zapomnieć, ale powtarzam, nie ma kogo spytać, czy to grzech śmiertelny.
Na to ten najgłośniej gardłujący, na oko Any - gdyż dnia poprzedniego gardłował inaczej, mianowicie wlewając w siebie alkohol - mówi: ale wiecie, że nie wszyscy nasi poszli? Bo czy wy wiecie, że nie wszystkie dzieci ochrzczone? Że są już tacy, co nie chrzczą i nawet się tym chwalą?
One: nie, no co ty Zbyszek, nie wygłupiaj się. Chyba nie Polacy to, tylko Flamuchy jakieś albo Araby.
On na to: Nasi, nasi! Też nie wierzyłem. Klnę się i do tego kilka innych słów.
One: do czego to doszło. Jak tak żyć można w grzechu w ogóle albo wogle, nie dosłyszałam
Ana: siedzi z niewzruszoną miną i dalej czyta.
Ja: truchleję. Na kształt mocy czy nocy z kolędy.
Czyli wyszło na jaw, gdzie to ja pracuję. Nic więcej ująć ani dodać.
Nie mogę teraz o niczym więcej myśleć. Czuję, że to się obróci przeciwko mojej polskości, mimo żem już nie tym kraju. Może płatków w parku z klombu narwę, wsĻolne, to niczyje, na majowe przynajmniej podlecę po żłobku i okadzę się kadzidłem?
I biję się z myślami, czy chłopaków może by cichcem do tego księdza, co to wszystkich chrzci podobno na Sablonie, na spacer nie wyprowadzić. Dla Any i Romana ratunku już nie ma, ale jak to będzie wyglądało, jak za kilka lat maj nie będzie się kojarzył z niczym następnemu sanżilowskiemu pokoleniu? Może za dobry uczynek i moja niepamięć się odpuści w oparach kadzidła? Że też takim wynarodowionym trzeba przypomnieć o istocie polskości i prawdziwych wartościach, na co mi przyszło, ojej, zapomniałam!
No comments:
Post a Comment