I po wyborach. I już wiemy, kto nas będzie ratował. Porządki niech zacznie od Belgii, bo już wiem, że jeśli trzeba kogoś gdzieś ratować - to nas tu na Sanżilu i w okolicznościach. Przed czarnym mianowicie. Takie to są skutki wychylania nosa na nieswoją dzielnicę. A było siedzieć na miejscu! Zachciało się podróży.
Wyobraźcie sobie, jak to się odbyło. Ukle zwane też Iklem, zależy w jakiej liczbie kto woli i z którego dialektu czerpie jak ze źródła. Niedziela popołudnie. Słońce daje czadu. Dzieciaki na placu zabaw też. Kasztany kwitną, lokalni piknikują, my czekamy, aż Iwonek padnie. Nie pada coś, więc widzimy znajomego pana Pablo ze sklepu. Jako że żeśmy mili i wychowani - idziemy na tradycyjne polskie cześć.
No i o czym tu gadać, jak już cześć padło, o dzieciach się pogadało? Tylko biznes i mieszkania zostały. I tu nas zabito. Zbiorowo. Pierwszym zdaniem. Sami zobaczcie i oceńcie, czy nie było mocno.
Czarne idzie.
Ana grzecznie i miło, bo pan jej warzywa dowozi, co to je wrzuca do gara i gotuje jedną jedyną zupę, co umie, jak twierdzi, tylko dlatego, że właśnie wystarczy wrzucić: jak to rozumiesz? co jest czarne?
Pablo: czarne normalnie. Dzielnica, wszystko. Jak pięć lat temu tu zaczynałem, to ich tu tylu nie było. A teraz patrzcie. Nawet tu są. Coraz więcej, jak Boga kocham. Salem alejkum i salem alejkum tylko.
Ana i Roman chrząkają. Ja przejmuję Groszka i nasłuchuję z rosnącym niepokojem. Roman łagodzi sytuację: jak w Laken ceny wynajmu?
Ana nisczy złagodzenie, dopytując: a koło nas to wynajmujesz, czy kupiliście?
Pablo, z nową energią: Gdzie tam kupiłem! Po pierwsze w belgii tylko bym na ten kredyt robił, po drugie w Brukseli już się nie kupuje. Domów przede wszystkim, ale mieszkań też nie radzę. Przyjdzie taki jeden z drugim czarny (choć moim zdaniem to by prędzej była ta czarna, ale cicho siedzę), zrobią dzieci, jedno, drugie, dziesięć i już mieszkanie nie ma wartości. Bo kto normalny by obok zamieszkał. Mówię wam, jeśli kupować w Belgii - to tylko dom poza miastem, na pewno nie w Brukseli. Bo tu czarno będzie.
I dodaje: pięć lat tu siedzę i ze starchem obserwuję, co się dzieje. Coraz ich więcej. Wszędzie są. I co, to ja mam tu zostać? Kilka lat i będę musiał salemalkować, by przeżyć? Jemu mam polskie sprzedawać? A co on ode mnie kupi?
Ana, żartując: te warzywa może, co ja je na zupę biorę. Apropo (pisane: a propos), masz może jeszcze jarzynkę.
Pablo, udobruchany i zadowolony, że może pouczyć kobitę, jaka by ona nie była: Po warzywa to się do mnie w czwartek przychodzi. Potem nieświeże. Niewarto.
Roman, jak przystało na dyplomatę może i z komisji: no tak. Musimy już iść niestety. Do zobaczenia.
Siedzę ja tu i nie wychylam się, bo co tu powiedzieć? Poczekam, niech się wypowie prezydent. Elekt ci on, niech działa i ratuje rodaków. Niech zacznie od białego garnituru, jak pewien człowiek w komisji wyborczej. Dodam, że nasz ci on.
No comments:
Post a Comment