Ani się człowiek, w tym kobieta, obejrzał(a), a tu rok groch przeminął, znów zima praktycznie, panie dziejaszku. Wraz z nią - pleziry. Czysta przyjemność, chce się zakrzyknąć, patrząc na plakat z niedźwiedziem na łyżwach. Kto żyw, człowiek, w tym kobieta, biegiem marsz do Brukseni Tysiąc.
Ksenio, a co to pleziry? odzywa się znad roboty, czyli świątecznej wycinanki, Iwonek. Gdzie to jest? Po co?
Nie po co, tylko dlaczego, poprawia go odruchowo Ana Martin.
Właśnie że po co tym razem, Ano, pasuje, poprawia ślubną nieodruchowo Roman. Bo po co i na co komu te pleziry, lecz dlaczego taka nazwa?
Jarmark świąteczny jak każdy inny, dla Any wszystko jest zazwyczaj zdecydowanie jasne jak śnieg.
Jak każden jeden to chyba nie Ano, ośmielam się zaprotestować nieodruchowo, bo te normalne nazywają się markt, ewentualnie evtl. wajnahcmarkt, a ten zdecydowanie inaczej jednak bynajmniej. Pleziry diwer, plaisirs d'hiver dla purystów językowych, bo tak się one zwą, te budy jarmarczne, co ich w tym roku nastawiali, jak nigdy dotąd.
Do tego nazywa się to jarmark świąteczny, a działa już przed Andrzejkami, a kończy się chyba na urodziny Romana, jak królowie przybędą. TAk wyliczyłam. Co to się porobiło doprawdy.
Może tyle czasu, bo wielki ci on. Okiem nie obejmiesz. Kondycja będzie potrzebna, by to wszystko przejść, potwierdza Ana. Ja mam, bom wózkowa, ale siedzący Roman? Do tego notatnik, ups - ajfon - by zapisać, co i gdzie, a wreszcie - żołądek - by zjeść. Nieprzebrane ilość jedzenia mieszczą się w tych budach. Bo jest ich ze dwie setki. Sto więcej niż rok temu.
O to się rozchodzi protestującym handlowcom. Że zrobienie w bambuko nieco. Bo rok temu, gdy Anspach był ulicą, nie dało się na nim nic ustawić. Od kiedy jest chodnikiem - miasto zwietrzyło świetny interes, by budy stały i na nim. Obojętne, że ludzie tego nie przejedzą - ważne, by do kasy Tysiąca, a może i całej Brukseni, wpłynęły pieniądze. Co się stało, więc Bruksenia otrąbiła sukces, że najwieksiśmy w Ojropie itepe. O tym, że ludźmi sterować tak łatwo się nie da, i że jak mało kto przyjdzie - sprzedawcom nie zwrócą się koszty nawet - nikt jakoś nie mówi - kątempluje Ana Martin.
Mowa natomiast o czym innym. O tym, że tak duże potencjalnie skupisko ludzi to wymarzony cel dla tych spod znaku Molenbeka. Że lepiej nie chodzić może jednak. Co na pewno wpływa na mniejszą liczbę jedzących na jarmarku, dodaje Roman.
Uff, co też to się porobiło, wypowiadam się. By już człowiek, w tym kobieta, do miasta bał się ruszyć na zakupy, toż to świat światem nie widział.
Ja tam się nie boję, obwieszcza Ana. Huknie - to huknie. Co mamy robić? Żyć trzeba. A światła ma Bruksenia w tym roku piękne. Jasne i dające nadzieję, że będzie pokój i spokój. Ament.
No comments:
Post a Comment