Thursday, 3 December 2015

(363) talaso

Ha, nie wiecie, co to talaso? Ja też do wczoraj nie wiedziałam. A może: Thalasso? Dla was spisałam litera po literze, cyfra po cyfrze. Nadal nie? Dobra, podpowiem: to tam, gdzie wygrzewa się król belż i lebelż, podczas gdy w Brukseni mieszkańcy suną przez Sanżil i okoliczności na piechotę, bo akurat zapanował saleh i wyłączyli metro. Do tego niebiosa wyłączyły słońce.
Już wiecie?
Wiemy, wiemy, woła Ana Martin.
Jak nie wiedzieć: po czołówkach gazet i onlajnu w tym tygodniu talasują wszyscy, co w zeszłym tygodniu molenbekowali. Jedno z drugim nierozerwalnie powiązane, mimo że daleko od siebie. Molenbek pod nosem, Talaso w Anglii, a nie, przepraszam, w Bretanii, to za kanałem.
Nie, we Francji akurat Ksenio. Słynne uzdrowisko.
Jakże ma nie być słynne, skoro wszyscy wokoł tylko o nim mówią?
Od wielu lat słynne,  Ksenio, dlatego król belż i wszystkich lebelż też, taki ma tytuł, udał się tam na wygrzewanie kości z królewną u boku. Polską tak, a jakże, toż to ona ślubna mu właśnie.
Wybrali się wtedy, kiedy zaplanowali, czyli niestety 20 listopada. Ups tak jakby mamusiu, jakby powiedział Iwonek.
A 21, co? Nie wrócili na ojczyzny łono, gdy kraj był w potrzebie? nie mieści się to trochę w głowie Anie.
Ano nie, Ano.
To wcale sie nie dziwię, że naród belż i lebelż wszystkich się burzy.
Szczególnie, że na jaw wyszły zdjęcia, jak król siedzi se w szlafroczku, zielonkawym brzydkim co prawda, ale pełen relaks, nawet jeśli brzydki, to pewnikiem miętki ci on; na leżaczku zasiada, nie na tronie niewygodnym, w ręce dzierży nie berło, lecz drinka, w drugiej książkę, a po minie jakoś nie widać, by się martwił tym, co się dzieje za miedzą. A to za miedzą to przypadkiem jego królestwo. Belż i lebelż wszystkich, ale jego jakby bardziej.
Słaby gość, oceniam.
A jak słabo się tłumaczy! Że łykend od dawna zaplanowany, to zrezygnować nie szło nijak. Nie mógł tego sąsiadowi zrobić, co by ludzie pomyśleli. Delikatny! Wrażliwiec!
No tak, akurat na biednego trafiło, zgryźliwie kątempluje Ana; miałby dziurę w budżecie domowym nie do wytrzymania, jakby zrezygnował...ach, te królewskie problemy! I tak z państwowego to idzie przecież. Z naszego. Nie naszego, kseninego, bo my bez podatku, przypomina ślubnej Roman.
Czyly co, belż mają być mu właściwie wdzięczni, że sie pławił w gorącej wodzie, a naród się martwił i maszerował w śniegu i deszczu po wyludnionych ulicach? dopytuję.
Na to wychodzi, śmieje się Roman.
Królowi podobno los narodu strasznie leży jednak na sercu i cały czas pobytu u wód nonstop był pod telefonem. 
Pod wodą też? Hmm. Wisiał na słuchawce pewnikiem, jak ja w czasach stacjonarnych, pamiętasz Roman te czasy bez komórek?
Jakich komórek? Telefonów nie było, mamusiu, dziwi się Iwonek? Jak mały byłeś? To co było?
Telefony z kablem, właśnie takie, do jakich pewnie podłączył się król z królewną z talasa. By poczuć bicie serca zestrachanego narodu. Posłuchali, posłuchali i spokojnie odłożyli suchawkę. Albo do wody wrzucili i wot niejt prablema. Wyszło na to, że wracać nie trzeba było.
Nieładnie, oceniam.
Nieładnie i nieostrożnie przed wszystkim. Wiadomo było, że ktoś im to wyciągnie. Sondaże nie śpią. Bracia królewscy nie śpią. Kuzyni i dzieci też tylko czyhają na okazję, by przejąć tron. Takie czasy, że i królem nie być łatwo być. 
Królestwo za konia, kiedyś krzyczeli. Ale to było nic. Za talaso, okazuje się.

No comments:

Post a Comment