Thursday, 3 March 2016

(404) proksymus

Idzie nowe. Jakże by inaczej, skoro wiosna. Ale w urzędach - po staremu. Czy to Sanżil i okoliczności, czy Polska A B i C - zawsze to samo. Czyly głownie czekanie. A potem użeranie się w sprawach, których być nie powinno, bo są z kosmosu, jak twierdzi Ana Martin.
Przykładowo takie internety. Owszem, można by powiedzieć, że kiedyś internetów nie było, i też było dobrze. Ana twierdzi co prawda, że były internaty, a w nich niewesoło, ale kto by jej słuchał, na cybernetyce to ona się tyle zna, co kot nie napłakał. 

A więc internet. temat rzeka sam w sobie, a jak dojdzie do abonamentów - to dopiero się zaczyna. Roman coś o tym wie, bo na cybernetyce zna się akurat bardziej, niż kot napłakał, a to głównie dlatego, że niejedną z komisyjnych godzin pracy spędził na zastanawianiu się, czy proksymus, czy wodafon, czy belgakom, a może jednak skarlet. Padło na skarleta, i tym się żywią nasze aj wszystkie, ale czy to dobra decyzja była?
Nie wiem. I nikt nie wie, ponuro stwierdza Roman. Nie jestem zadowolony, ale inni mają inne abo, bo tak się tu w dialekcie mówi, i też narzekają, czyly na jedno wychodzi.
I tak mamy nie najgorzej. Bo co to Ana ostatnio zasłyszała, to normalnie włosy dęba stają, oczywiście nie Romana, bo skąd jak gdzie. Ale nasze stają. Nie mówiąc o tej umordowanej dziewczynie.
Umordowanej? Kto gdzie kiedy, chce wiedzieć Roman.
Co to jest zamordowanej, chce wiedzieć Iwonek.
Ula, ta co mieszkanie kupiła. Znaczy się: wyprowadziła z wynajmowanego. Znaczy: wymieniła teoretycznie wszystkie adresy, pozamykała umowy, dała nowe abo itepe itede. Siedzi sobie na swoim i myśli: wreszcie spokój. Ale nie.
Bo oto dostaje list. List, w którym każą jej zapłacić karę za niezapłacenie abo.
Słusznie?
Słusznie by było, jakby ona miała umowę z proksymusem. Ale nigdy nie miała.
I co?
To, co ja bym zrobiła, czyly panika. Zwolniła się z pracy i dzielnie maszeruje do proksymusa, by wyjaśnić. Wchodzi, karnie bierze numerek.
Jak na poczcie naciska, mamusiu, chce wiedzieć Iwonek.
Tak synku. Tylko numerek ma więcej cyfr, bo jakieś 283. Patrzy na monitor, a tam: 250. Tupie nogą ze złości, rozgląda się, usiąść nie ma gdzie, bo czeka już 30 osób, osuw według Iwonka. Trudno, staje w kącie i czyta książkę.
Czyta i czyta, mija godzina, patrzy: załatwionych 6 osób. Rośnie w niej złość i głód, więc mówi se: wyjdę i zjem.
Wychodzi. Je. Wraca po godzinie. Patrzy: 285. Znaczy: przyspieszyło kosmicznie. Znaczy: za bardzo.
To dużo czy mało mamusiu, 285.
Dużo. Za dużo. Bo mija kolejka. Jednakże na samą myśl, że to całe stanie na darmo, Ula bojowo rusza do okienka i daje pani umowę, poza kolejką, jakby nie było. Pyta: keskese. Że ona nic nie zawierała z proksymusem.
A pani na to spokojnie bierze papier, mówi: Nie jest pani pierwsza. Ale nic się nie stało. My każdemu taki dokument wysyłamy. Na wszelki wypadek.
Wzięła i podarła.
Ament, jakby powiedziała Ana Martin dziecięciem będąc.

No comments:

Post a Comment