Gonią, gonią. Za króliczkiem, takie powiedzonko kiedyś zasłyszałam.
Nawet by pasowało wielkanocnie, bo las fore, Forest, już mamy, gdyby to były zajączki, a tak w ogóle i wogle: króle i zające. Bo za dorosłymi tu gonią po całym fore. Foreście, jak kto woli. Forście, w drugim dialekcie. I nie zające. Za to : terrorystów gonią. Dorosłych.
Tropią ich jak zające niby, a ci odkicowują co rusz, taki stan rzeczy, podsumowuje, choć to początek zaledwie, Ana.
Zaczęło się we wtorek. Bawimy się, lub udajemy, że bawimy, na jupiterze. Wszyscy obecni. w tym najważniejsi gracze: Iwonek, Bączek, Groch, Nuna. Wraz z nimi pionki: Ana Martin, Ksenia, czyly ja, Rita, Grabula i co tam się jeszcze matczynego znalazło. Nagle Iwonek podnosi palec i mówi: o, helikopter. Za chwilę Bączek: o, drugi jest. Za nim Nuna, Groch nawet i inny drobiazg dziecięcy. Bo też ci tych helikopterów leciało jak mrówków. Z całej Belgii chyba, a może i nato jakiegoś, tyle ich tam się normalnie pałętało po niebie.
Stoimy se, stoimy w piachu albo pod zjeżdżalnią, udajemy, że bawimy, za to na całego nabawiamy kataru w marcowej wichurze, a tu nagle wlatuje na plac kolejna matka i krzyczy: ludzie, szczelają się. Tak normalnie drze się i to z polska jeszcze, bo na jupiterze o Polaka czy Polkę A, B, a szczególnie C nietrudno, o Polkę nawet łatwiej, wszak drobiazg dziecięcy zajęciem polskim tradycyjnie kobiecym jest. Zwłaszcza w marcu, miesiącu kobiet.
Wracając do helikopterów: huczało, buczało, terkotało nie na darmo. Bo jak ta matka A B lub C tylko zakrzyczała była, kto żyw, mimo że to matki, kobiety czyly, więc żywa raczej, rzucił się do ajfona, choć odbiór na jupiterze zakłócony przez nie wiadomo co od dawna. Fale elektromagnetyczne, jak w Warszawie u ministra, czy coś.
Jednak jakieś info piąte przez dziesiąte te fale przepuściły, bo oto okazało się, że na Foresto-Forście dolnym, gdzie Rita z Bączkiem jeszcze mieszkają, policjanci poszczelali się właśnie co ze zbójami. Terrorystami tzw. Jednego zabili, dwóch uciekło. Jeden do szpitala, drugi na jakąś szosę. Szukają go nadal.
Obława to się nazywa, przypomina sobie wojenną polszczyznę, wyklętą ostatnio, Roman.
Tego dowiedziałyśmy się jednak później. O obławie co gdzie jak kiedy. Znaczy w środę, gdy już można było o tym mówić. Trzęsąc się ze strachu, co dalej.
I nie mogąc nigdzie dojechać tramwajem, bo w środę chyba chłopaki uciekali tunelami pod Sanżilem. Godzinę byłam szła, a wraz ze mną tłumy, przypomina Ana.
Znów W Belgii niemiło, jakoś. Wiosna coś niemrawo kroczy.
No comments:
Post a Comment