Że jeszcze na chwilę powrócę do tematu filmowego, jakim to pięknie zamknęłam poprzedni tydzień, a potem mnie ten dżender tak zwiódł na bok, żem zapomniała: kto ogląda, nie błądzi.
I uczy się wiele o kulturach, podnoszę mądrze palec. Na przykład taki flamusz, co tom go w kinie wychwyciła, a który jest przecież naszym sanżilowskim flamuchem zwykłym, tylko z inną wymową, w tutejszym dialekcie okolicznościowym.
Zaraz zaraz, po kolei. W czym rzecz?
Już wiem, kojarzy Roman. Już wiem. Chodzi o film latrew. Serial. Pisany: la treve z dachem nad e.
Takim dachem, o takim? pokazuje Iwonek, a Groch za nim wyrzuca ręce w górę.
O tak, takim. Tylko na papierze.
Chodzi o ten serial z sąsiadami?
Tak. bardzo dobry belgijski serial z aktorami rodem z Sanżila i okoliczności jak najbardziej.
Ten, w którym jest zawsze ładna pogoda?
Tak.
I flamusze tam są?
Tam są w mowie, a i w podpisach w piśmie też.
Aha, i co?
I olśnienie było na kanapie, jakeśmy około północy z ciężkimi powiekami i świadomością, że zapłacimy za to za kilka godzin rano, oglądali 4. odcinek z rzędu. I wtedy ktoś z nas zakrzyknął: flamusz powiedzieli.
Ana, Roman lub Ksenia czyly.
Czyly co?
Czyly bratersto-siostrzństwo belż polone. Bo dotąd myśleliśmy, w tym nawet Ana Martin, Ana, nie wypieraj się, bo pamiętam, że flamuch to polski wymysł. A wcale nie.
Czyly co?
Czyly jednak jest przepływ kulturalny! Między jedną wspólnotą, a drugą! Nie tylko karelaże i mastyki, ale nawet nazwy ludzi. To już wyższa szkoła jazdy, bo oznacza, że trzeba sę przysłuchiwać innym, a nie tylko po swojemu brać z dialektów to, co potrzebne w pracy. Albo jeździe po mieście, w rodzaju midy
Ja jestem za.
Szkoda tylko, że nasi nie pobrali z dialektu jednego czy drugiego jakiegoś milszego słowa, co, wtrącam delikatnie.
Punkt ważny Ksenio. Ale małymi kroczkami do celu. Jeszcze będzie przepięknie i kulturalnie na polskim Sanżilu.
No comments:
Post a Comment