Było to spotkanie zaprawdę przedziwne, wzruszona opowiada Ana. Po latach wielu. Ze zmarszczakmi nowymi wieloma zapewne.
W niedzielę czynastego się odbyło ci ono, a jakże, w upale naszym październikowym, co to rewolucyjnym miał się okazać.
Taką miałyśmy nadzieję. No bo co, nie samym Noblem się zyje na Sanżilu i w okolicznościach, nawet jeśli to na Szumanie robi na komisjach większość znajomych noblistki, jak to się Ana zdumiona dowaidywała z tego i owego czata na cołapie.
Nie no, w niedzielę ci tą żyło się polytyką, moja pani i panie.
Co to nas dorywa co rusz.
A tu porwała nas w objęcia przeszłości. Anę Martin. Taką Nagą. Sarę. Kalinę. Teę wreszcie, zwaną też Kloe.
Co je łączyło?
Ano to, że kiedyś tam dawno, za pierwszej Polski D, były się spotkały. W Laksemburgu, tak. Robiąc w tym samym - w tłumaczeniach bynajmniej i wręcz.
I śnić by się im wtedy nie wyśniło, że oto ileś tam naście lat później odnajdą się pod fontanną na Merodzie, co to chyba łaczy Eterbek z Szumanem, by nie dopuścić do czeciej Polski D, co to już XYZ będzie.
Ale nie same. Bo wokół nich tłumek. Hulajnogów, cytując Grocha, rowerów, mężów, partnerów, młodzieży, która za pierwszej D w powijakach była, a w międzyczasie dorosła. I też głosowała po naszemu, no bo jak głosować.
No i o Yesience nie zapominająć, co tu już jedyna chyba niemowlakiem będzie, w tym towarzystwie postluksusowym.
Lata mijają, my nie, westchnęła Ana.
W tle nawijała Yani z xx, co to WezemBeczką miała się stać w zamyśle Any, ale Ana wie, że są sprawy delikatne, więc odpuściła, i tak na yogowo ją przezywa.
Nazywa.
I stały sobie te panie Anie, panie, pod font-aną i wspominały. Ana od razu nadała do Stelli i Olafowej, że są i czuwają. Zdalnie. Na telepracy z Luksa, można by rzec.
Takie same, jak w 2003. 2005. Może i nawet 2010.
A rewolucja się nie zrobiła.
Bo jak.
No comments:
Post a Comment