O mały włos, a bym się zupełnie zagapiła i ominąłby mnie niezły spektakl. Wszystko przez to pisanie i iwonka, człowiek nie ma już nawet czasu na światowe życie. I wychodzi, żem niewychowana, że lekce sobie ważę, czy lekko? letko nie...że ważę niewiele króla i królewnę. A oni w Brukseli, sercu samej A, na wielkim placu. I to przecież raz na kilkaset lat.
Tak, tę polską królewnę do tego z krwi i kości naszą kochaną, naszego człowieka na Zachodzie, najlepszą wizytówkę polskości, można by napisać, w całej Europie, świecie, Kosmosie wręcz, galaktyce takiej! Kim ja jestem, Ksenia z Łap, żeby tak sobie robić swoje własne zapiski, podczas kiedy ona robią żłajez entre? Przy boku małżonka, jak się godzi w wyższych sferach? Ale się nie potrafię znaleźć z okazji entre, a fe, dobrze że matuś nie widzą! Ątre by było po polsku, ale po belgijsku nie ma ą, to tylko to pierwsze słowo zapisuję fonologicznie, jak słyszę, bo nijak nie potrafię wykombinować, jakby miało wyglądać gramatycznie, a to drugie, entre znaczy się, na komputerze widziałam. O, tu jest. A nie, enter! Ha, ale zostawię tak, tak też gdzieś widziałam.
W restauracji Ksenia widziałaś, ale z dwoma e i jak nie drukowanymi, to na dodatek z akcentem. Entree. Nawet nie ma zapisać w komputerze, miotam się po klawiaturze w prawo i lewo, ale nic. To nic, będzie z błędem. Ana, a to drugie słowo, pierwsze w kolei, to jak zapisać? Joyeuse. Jest. Udało się. Jeszcze tylko co to znaczy? I tu mnie masz, śmieje się Ana. Bo co to właśnie i właściwie znaczy dziś, zastanawia się na głos Ana. Dosłownie znaczy to coś w stylu: pełne radości przyjęcie. Albo wjazd. Wejście w lektyce, ups, lekkyce. Kogo przez kogo albo gdzie, odnoszę się w jednym równoważniku do obu wersji, jeszcze Ana zmieni zdanie albo tłumaczenie. Hmm, chodzi o prastarą tradycję, chociaż poczekaj, nie taka ona prastara, skoro belgijska monarchia, to znaczy królowie, uprzedza moje wątpliwości Ana, rządzą niecałe dwieście lat, nie cały czas ci sami oczywiście. W każdym razie jak się zmienia król, to potem łaskawie objeżdża swój kraj, kiedyś można by powiedzieć ładnie po staropolsku chyba, bo ś jest: włości. I tu właśnie ogarniają mnie wątpliwości, ciągnie Ana, bo jaki to jego kraj? Ludzie są wolni, a król ani lepszy, niż gorszy niż inni.
Co ta Ana mówi, doprawdy, nespa po belgijsku...przecież król to nie jest taki zwykły ktoś, co to to nie. Przede wszystkim bogatszy. Gładszy na twarzy i rękach pewnie też, bo się nie napracował. Wszystko pod nos podtykają, wokół mnóstwo paziów i dziewek, kuchcików i ekonomów, pamiętam z historii. Nic nie musi robić, tylko rządzi. No właśnie, nawet nie to, wtrąca się Roman. Bo taki król właściwie nic nie może, tylko się pokazywać i podpisywać dokumenty, które mu podetka pod nos już nie paź albo stańczyk karzeł, tylko rząd, złożony ze zwykłych poddanych, którzy mogą jednak decydować więcej, niż on. Takie czasy przyszły na króli.
I dlatego chyba robią te entre, by mu czas zorganizować, wnioskuje Ana. Jeździ se po kraju, tu się pokaże, tam uściśnie ręke, tu pogłaszcze dzidziusia, tam obejrzy jakiś koncert, posiedzi se, poje i do domu. A lud ma się cieszyć, jak za dawnych lat, z czego, z tego, że to z jego kieszeni? Ech, bez sensu, dobrze Ksenia, że już się skończył spektakl dla publiczności, zdjęcia napstrykane, a król słucha cierpliwie pochwał z ust polityków. Nic tam po tobie. A królewnę, królową, jeszcze nie raz zobaczysz w akcji. Młodzi są, to długo porządzą, a zajęcia muszą im znaleźć na te wszystkie lata, bo przecież budżet naród przegłosował rękami posłów, a król sam podpisał.
No comments:
Post a Comment