Jadę sobie dziś i jadę metrem, jak zwykle nie wiem, do którego wsiadłam, ale jadę mimo to, w końcu linia jedzie w kółko praktycznie, to i zawsze można bez problemu zawrócić, a czasu mam, że aż za dużo. Obok Iwonek, śpi i podróżuje wte i wewte nawet o tym nie wiedząc, ale uznałam, że krążenie po okręgu w metrze lepsze, niż zataczanie kręgów po kałużach na powierzchni.
Siedzimy pod ziemią, gdzie jeszcze trudniej zorientować się, jak idą ulice, i jak się nazywają, bo z tych napisów w dwóch dialektach to naprawdę wynika tylko bałagan. Czytam, bo stacje brzydkie i nie ma na co patrzeć. Dobrze, że jak słyszałam, w Belgii można już mówić oficjalnie w trzecim dialekcie, a mianowicie niemieckim, tak, tym samym, co za polską, lepszą, zachodnią granicą i częściowo w Polsce A, ale to daleko od Łap, nie wiem gdzie, dokładnie. Nie wierzę coś z tym niemieckim, to w końcu obca mowa, dla Belgów też, ale może prawem większego? A może dlatego, że po niemiecku da się zrobić lepiej porządek, tzw. ordnunk, albo odrunk, nie pamiętam, czy to od Odry, rzeki, czy od czegoś innego.
W każdym razie porządek przydałby się, przykładowo w takim metrze. Mało linii w Brukseli, za to bałaganu dużo. Nie wiem, czy to wynika z kątpleksów, że mało, a niby Europa, czy czego, ale już gdy tu byłam, jedną linię podzielili na dwie. Niby fajnie, bo więcej, ale nie do końca. Bo owszem, jadą w więcej miejsc, ale na wyświetlaczu - w jedno. Szymonis. I teraz nie wiadomo, gdzie dojedziesz. A droga nie jest łatwa.
Po kolei leci to tak: zjedziesz z wózkiem w dół. Jak masz szczęście, windą lub na ruchomo. Schody jadą, a ja stoję i trzymam wózek w garści. Jak szczęścia nie masz, a zazwyczaj nie masz - schodek po schodku, czasami z niespodziankami w rodzaju jesienna szaruga w postaci mokrych, śliskich liści. Czasami zjawi się pomocna dłoń i pomoże znieść, albo wnieść - wtedy dobry uczynek liczy się za dwa. Ana bezczelnie zaczepia osiłków, a jak nie ma - to i nie osiołków, bo mówi, że lepiej się zbłaźnić, niż miałaby się podźwigac, ale ja nie mam odwagi.
Zjeżdżamy. Na dole - przepychanka przez bramke, ale oddam bramkom sprawiedliwość, że działają prawie że dobrze, tylko raz się zacięłam i tylko dwa razy skasowało mnie dwa razy, tak jak w Polsce A u Any, gdzie dziecko w wózku, ale nie siedzące w wózku, bo tak pragnie akurat, liczy się jako osobny bilet, mimo że samo nie stoi; Ana się bardzo wkurzyła na świat na ten czas, bo była obecna i osobiście porównywała do Polski.
A po bramce jeszcze jedne schody, nieruchome lub nie, czyli ruchome, i już się można pchać do wagonu. I ruszać na Szymonis, tylko który? I tu sedno. Chyba mi ktoś w myślach czyta, ani chybi duch albo inna siła nadprzyrodzona, bo oto okazuje się, że Szymonis nie będzie już Szymonisem. Albo inaczej: będzie, ale tylko jeden. Ten, co oprócz Szymonisa będzie miał nazwę Leopold drugi, de tak dziwnie wymówione po belgijsku, ale nie niemiecku Broń Boże! Ten drugi Szymonis, Szymek, albo Szymcio nawet, stanie się Elizabetą, czyli Elżbietą, Elżunią lub Elą, co kto woli. Żeby z Szymka była Ela, to w Polsce niemożliwe, ale tu, na Zachodzie, nie to widzieli.
Tylko nie wiadomo kiedy. Chyba dopiero wtedy, wtrąca Ana, jak w Brukseli zawisną nowe plany komunikacji. Mają być, na wzór paryski! Fiu fiu, to Roman,co natychmiast podchwytowuje Iwonek i dmucha w gwizdek. Fiu fiu, no no, wielki świat! Ale nie wiadomo kiedy, przypominam, ciągnie Ana. W każdym razie łatwiej będzie, bo dadzą kąty proste, a nie takie niekąty same dziwaczne, od których się aż roi na planach, i oczy bolą, jakby nie starczyło, że się nie da zrozumieć. Tylko że to trwa, takie odmierzanie, i sądzę, że bez pomocy niemieckiej się nie obędzie. Jednym słowem, rewolucja płciowa i nie tylko.
No comments:
Post a Comment