Monday, 4 June 2018

kontrola

Siedzimy se kiedyś sąsiedzko na deserze, czyli topiącym się fondą, przepysznym, jak zwykle. Ana udaje, że pisze sztuki, ja obserwuję lud i łapię resztki dialektów. By nie umkły. Nie ulega wątpliwości, że jest ciekawie, tylko że nie wszystko rozumiem, a nawet mało wszystko: nie szkodzi, uspokaja mnie Ana, ja mam podzielną uwagę, zapamiętuję dużo na gorąco i zapisuję, co się da.
Nagle poruszenie. I to nie wśród klienteli. Całe kelnerstwo, co tu na i-es-pe robi, jak się potem okazało, karnie leci do kuchni.
Co się okazało: dwoje klientów wcale nie bylo klientami, tylko kontrolerami. I-es-pe właśnie. Czyli sprawdzali, czy wszyscy zatrudnieni robią na legalu. 
Że sprawdza się głównie poziom i-es-pe u emi-imi w resto, gdzie łatwo pracować we wszystkich językach nawet, bo język kuchni nie zna granic - to inna bajka.
Mała dyskryminacja jakby? węszy Roman.
Jakby. W Mietku na szczęście wszystko poszło dobrze. Wszyscy mieli dowodziki, wszyscy na legalu, wszyscy w zgodzie z be-ha-pe.
A co, jak nie?
Nie wiem, Natka z Mietka wzruszyła ramionami na to pytanie podobno.
Ja to nawet nie wiedziałam, że coś takiego jak i-es-pe istnieje, oznajmia Ana Martin, A co to je?
Insercja socjo-profesjonalna, że tak na szybko spiszę z dialektu. A tak na ładnie w matczyźnie: wkluczenie społeczno-zawodowe. Urząd, co odpowiada za pracę takich osób, jak Rita czy ja, w sęsie, cytując Iwonka, a w sensie poprawnie: jakbyśmy se chciały naprawdę popracować, a nie tylko uprawiać sztuki lub inne pisaniny, ze pożal się Boże, i do pracy zresztą by się ta Ana porządnej wzięła, wiadomo.
Budżet odciążyła, o!
A ta nadal pisze i pisze!
Kończę!

No comments:

Post a Comment