Słuchaj Ana, tylko tobie to mówię w wielkim zaufaniu i poufałości, bo wiem, że tobie to jak w grób normalnie. No więc mówię ci, że w pewnej szkole, a na dzielnicy jest to naszej - ciekawie się dzieje.
Podobno tylko, zastrzegam.
Nie jest to Sanżil, nadmienię, oj nie, choć i tu mamy polski kaganek oświatowy, nie wiadomo, czy oświecony, za to oświęcony wręcz nie jeden raz i dwa zapewne, tak marginesem mówiąc.
Mianowicie doszły słuchy, nie mnie, tylko na samą wierchuszkę, że na bramie odbywa się przekazywanie.
Dzieci? - wyrywa się Roman. Bo to norma w Labelżik- leparon są anterdi dą lekol. Rodzicom wstęp wzbroniony. Brama się uchyla z rana i popołudnia i wtedy mogą zajrzeć. Więcej nie.
Nie, nie przekazywanie dzieci. Za to przez dzieci.
A czegóż to?
Zawiniątek takich. Zwanych niekiedy kopertami. Na weselichu przykładowo.
Maluchy sobie je przekazują?
Nie sobie. Tym, co na bramie.
A kto na bramie?
Nasi. Bo to swojska szkoła, choć brukseńska też. I ta swojska opłacana jest niby z pieniędzy podatnika, jak to zwą go, tego kogoś bezimiennego eksperci.
A jaki ma to związek?
Pomyśl! Podatnik nie wszystkim płaci chyba jednak. I ci, co na bramie, są być może wśród tych niedofinansowanych. Więc trwa narodowa zbiórka. Na bramie. Ręcami dzieci.
Ale jak w grób Ana!
No comments:
Post a Comment