Wyciągać nawet książki nie czeba. Czy jednak?
Jednak nie. Bo oto pani babcia obok wykręca numer i zaczyna w ten deseń:
- Mon fis, tram.....altityd son. Ble ble ble. Żenu coś tam.
- Kła mamą? - słyszy Ana wyraźniej, bo nagle wszystko na głośnomówiącym się rozgrywa. W pięciu językach i akcentach na oko, ucho - pardą!
- Że te di mon fis ke....tram...bis. Bis aret de bis tront set je krła....altityd son. Żenu!
- Atą mamą, że ne te komprą pa du tu. Szłazi 1 lang. Un long mamą! Franse si posibl!
-. Łi łi.. Bis! Bus, aftobus! On pan trama! Mą fis! Żenu!
- Oke mamon, sa wa. Sa wa mamą. Wsiądź i jedź!
Wsiadamy wszystkie i wszyscy.
Pani obok nas, już wyłączywszy głośnomówiące.
I uśmiechając się do Winterki, już nie z grecka, już nie z portugalska, tylko z francuska z czema akcentami naraz, chwyciwszy Anę za rękę: No co, dzwoniłam do syna właśnie, bo moja droga, tram nie jeździ. On do mnie: mamuś, idź na piechotę. A ja przecież nie mogę z takim kolanem! Zapomniał, że mam kolano zreperowane, a tu tram nie jeździ, popsuło się sankontean, 51! Z altityd 100 tu żem przyszła. Nie wiem jak, alem doszła. Z takim kolanem kochana!
-Wiem, słyszałam, uprzejmie przypomina Ana.
- A on mi, że mnie nie rozumie i każe po franse, jak ja wolę po swojemu! A pani wszystko zrozumiała!
Taka mądra nasza Ana.
Taka mądra nasza Ana.
No comments:
Post a Comment