Dziś napiszę tylko wstęp do tego, co będzie resztą i jutro. Zamarzyło mi się bowiem, by być jak Ana Martin. Nie to, by było to jakieś wielkie marzenie, ale głupio mi napisać, żeby mi się chciało zabawić Aną lub w Anę, to i ściągnęłam pomysł z pudełka filmowego, co to u nas walaja się po pólkach w tysiącach tuzinami, resztki 20. wieku takie, jak nie było jeszcze jutjuba, no a poza tym szacunek do starszych (to już we mnie, nie na półce), tak matuś uczyli. No i jest Ana jak marzenie. Z marzeń utkana po prostu. Taka piękna.
W skrócie telegrafowym: po prostu wskoczyć w skórę Any na godzinkę z grubsza mi się zachciało, nie to, by Ana w zamian od razu miała się stać Ksenią, o nie, to byłoby chyba wręcz za trudne i dla mnie, i dla niej, taki spadek jakościowy, bo ilościowy w kilogramach to już raczej nie, na tym odcinku mogłaby nawet odnotować jakiś wzrost. Pytam więc Any, co ona na to, powiedzmy otwarcie: małopowanie jej osobowości, czy osobistości? nie wiem, co gorsze, a ona: zacznij od tłumaczeń. Wtedy zobaczysz, co robię na co dzień, i jak działa mój mózg.
O rany, od razu się przestraszyłam, bo jak działa mózg Any, trochę się już zdążyłam zorientować, a jego możliwości są na pewno większe, o rany, w co ja się pakuję. Ale dobra, raz Kseni śmierć. Zaznaczam z góry, że tłumaczę pierwszy raz, oprócz niewielkich uprzejmości w polskim czy arabskim sklepiku, spełnianych z potrzeby duszy i chwili i to raczej na użytek własny. W duchu znaczy się, taka cicha posługa. Tu za to wpływam na szerokie wody, ale że nadarza się okazja...sami zobaczycie jutro, co to nam prasa przyniosła. To znaczy już nie zobaczycie, bo będzie w nowym języku. W nowym języku w nowy rok zarazem.
Ani mniej, ani więcej, ani mrumru, tylko raptem zjawiła się jakaś miła historyjka o stibie. To i się (za)wzięłam i w jedno przedpołudnie machnęłam. Iwonek do piachu, a ludzie pracy do pracy! Nawet coś dopisać zdołam, by takie suche się nie wydawało i bez serca. Jutro zobaczycie, najpierw niech Ana rzuci okiem i oceni. Fachowo, jak majster lub miszczu co najmniej. Na razie na gorąco notuję to, co już zupełnie ale to zupełnie nie weszło do tekstu głównego, myślę na przykład, żeby to jakoś ładnie i zgrabnie zakończyć płetwą, tylko jak?
Co to jest, wskazuje palcem Ana, od razu dostrzega płetwę i każe poprawić na puentę. Nie wiem, co to, i mam tylko nadzieję, że czytelnicy będą wiedzieć. Ale kończę na dziś takim to frazesem: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. I tu wkracza polska polityka, i już naprawdę trzeba zakończyć, bo oni wiedzą i widzą wszystko, a nie chcę, by zus wiedział, że ja teraz na czarno w tłumaczeniach robię.
No comments:
Post a Comment