Nie ma pożaru bez ognia, można by powiedzieć o takiej sytuacji. Nie jest ona co prawda aż tak nie do pozazdroszczenia, bo przecież zawsze może być gorzej. Albo lepiej. Poza tym to tylko początki, bo dopiero zaczęło padać śniegiem. Powiem wprost: padało raz.
Mimo to ten weekendowy śnieg to wszystko, czym się możemy posłużyć, chcąc opisać pożar. Pożarem jest bob, a ogniem - śnieg, choć pewnie znajdą się tacy, którzy uznają to za zupełną bzdurę, bo jak ma się niby śnieg - produkt wodny, do ognia - produktu nie wiem z czego, ale raczej na pewno z iskier? Będą to osoby małoduszne, o ile takie się ujawnią, bo przecież nie od dziś wiadomo, że przysłowia mądrością narodu i use your immagination, jak mówi Ana Martin, co jest cytatem z jakiejś okładki płyty z lat 90., co z kolei umożliwiło mi spisanie literka po literce tej to esencji. W każdym razie nikt nie chce być posądzony o nieoryginalność, takie czasy!
Sentencji, a nie esencji jeśli już, Ksenia, ale brawa za wiarę w wyobraźnię. Tak trzymać! chwali mnie Ana, chyba obłaskawiona do życia obecnością Babu i słońcem. Grzać nie trzeba w salonie, ona to lubi, taka praktyczność niemiecka z niej wychodzi.
Normalnie grzać by trzeba, bo to przecież zima, a wręcz jej środek. Stąd ten bob, co go ochrzciłam pożarem. Nie sądziłam, że bob w ogóle występuje w klimacie sanżilowskim, gdzie, jak już wspomniałam kilka paragrafów wyżej, śnieg padał w tym to anus dominus raz. I to nie tyle padał, co prószył. Przez ó zamknięte, czyli o z kreską się pisze to słowo, pamiętam jeszcze z XX wieku, czyli z czasów okładki o immagination. Ale się mi dziś wszystko pięknie łączy, taka praktyczność niemiecka ze mnie wychodzi.
Ale bob istnieje naprawdę, jak babu kocham. O bob i Babu w jednym tygodniu, wspaniały zbieg okoliczności. Bobslej po polsku raczej bym napisał, wtrąca się Roman, przejął widać złe zwyczaje, ale trudno, kto z kim przestaje itd. Bobslej to ma być po polsku, pytam zdumiona? Nie za bardzo po polsku może, ale spolszczono to właśnie tak. Z angielskiego, dowiaduję się jeszcze. Ale wiesz co Ksenia? Pisz bob. Polska i tak nigdy nie miała żadnych wyników w tym sporcie, to i co za różnica, a tak to i weselej, i praktyczniej. Też praktyczność niemiecka wyszła dziś z Romana, czyżby wojna, że takie nastroje?
Zaraz zaraz, bob to sport? Hę? A co niby, Ksenia? Nie wiem właśnie, ale do sportu mi nie pasuje...raczej do jakiegoś pojazdu. Ach, no tak, bobsleje to takie miniauta na szynach. Na jakich szynach Ana, na płozach, to przecież następcy sań! gorączkuje się Roman. Ale sań nie przypominają w niczym, mruczy Ana, raczej rakiety. Prawda, ale na pewno to nie są szyny. I co ten bob robi, dopytuję się? Nie oglądałaś nigdy olympiady, ty, amatorka tiwi? Toć to nawet ja widziałam co nieco w tym temacie, co prawda ostatnio chyba w 1992, ale zawsze...to była Barcelona, Roman? Tak. Oj, dawne czasy, co? rozmarzają się na chwilę oboje.
Jak, boby jeździły po Barcelonie? Na płozach? Tam chyba jest ciepło, o ile się nie mylę, to miasto leży prawie że w Hiszpanii? Cha cha, nie, bobsleje to sport zimowy, ale zimowej olimpiady to ja już nie widziałam nie wiem ile. Bobsleje jeżdżą z wielką prędkością po torze lodowym. Sama o mało się kiedyś nie zabiłam na takim torze w Karpaczu, to koło Polski A, Ksenia, byłaś? Ja też nie byłem, mówi Roman, a co Ana, w bobsleju chciałaś się wykazać? No nie, wiesz, co ja sądzę o szybkiej jeździe, i od dziecka nie zmieniłam swoich zasad, niezłomnej Anie coś mniej wesoło, chyba ta praktyczność bierze górę. Nie - tor stał na drodze, czyli szlaku, i chciałam się poślizgać. Bo musisz wiedzieć Ksenia, uczy Ana, że kiedyś to były zimy, że ho ho! Nawet szkoły zamykali. I dzieciaki się ślizgały na butach, ale to było gites.
Sama widziałam przecież u nas, w Polsce B. Jak czasami przymroziło...nie to, co tu. Gdzieś tam na prowansji w Belgii to może i jeszcze się jakiś karambal na gołoledzi lodowej uformował, że aż policjanci musieli jechać i opowiadać w tiwi, że na dzień dzisiejszy zanotowaliśmy itepe itede ofiar, ale na Sanżilu to ci żadna zima. Żałosne kilka płatków spadło. Dziw tylko, gdzie oni znaleźli tego bobsleja? I gdzie go usadowili? Skąd lód?
Zagadka to niemała, że ci przyznam rację po raz kolejny. Widać we Flandrii mają swoje sposoby, śmieje się Ana, bo to bob flamandzki. Z dwoma dziewczynami w środku.
To może nie jest bob, tylko bab? Bo z bab? Baobab? Babobab? A że mamy Babu na Sanżilu, to niech będzie i babubob, o, coś dla Iwonka, dźwięczne i rytmiczne. Zapamiętajmy to słowo, jak mówili zawsze na olympiadzie. Zapamiętajmy to nazwisko, jeszcze nie raz o nim usłyszymy, wielki talent - tak to brzmiało, ale Martinowie nie pamiętają nazwisk z babubobu.
Szkoda. Babubob otarł się jednak o podium, z wielką prędkością zapewne. Mam nadzieję, że się nie porysował, bo już niedługo olympiada w Sochi. Sotchi. Soczi by mogło być po polsku, ale mieszkam tu. A olympiada tam, jeszcze dalej w głąb kraju za Polską B.
No comments:
Post a Comment